- Ile może zmieścić się do jednego żołądka?- zapytała Ginny, patrząc jak nowy, przystojny Gryfon zjada dziesiąte już udko z kurczaka. Wcześniej pochłonął ryż z truskawkami, dwa omlety, zupę cebulową i dwie, pieczone kiełbaski. Blondyn już dawno pobił rekord ustanowiony przez Rona, a nadal jadł i jadł. Dziewczyna nie wiedziała, że podczas obiadu miała do czynienia z dwoma braćmi – bliźniakami, którzy podczas posiłku zmieniali się po prostu miejscami. Na początku posilił się Dan, który później wyszedł z Sali i udał się na odpoczynek do Mrocznego Miasta, a później Danny odwiedził jadalnię i też zaspakajał swój głód.
- No, co – oburzył się Dennis. – Trochę zgłodniałem – mruknął i nałożył sobie na deser wielki kawałek ciasta z owocami. Harry i Neville, którzy wiedzieli, co się dzieje, wybuchli śmiechem, widząc na twarzy rudowłosej grymas.
- Dan, a może jeszcze skusisz się na pudding? Jest wyśmienity – powiedziała mu Hermiona i posłała ciepły uśmiech.
- Nie – odpowiedział krótko i popatrzył na nią jak na idiotkę. Wszyscy, którzy go znali wiedzieli, że nie lubi dziewczyn w stylu panny Granger i okropnie go irytują miłe, wręcz czułe słowa. Natomiast panna Wiem – To – Wszystko – Lepiej – Niż – Wy zarumieniła się. Przedtem ten słodki przystojniak otwarcie ją podrywał, a teraz traktował z pogardą. Nie wiedziała, co jest grane. Popatrzyła smutno na chłopaka i wyszła z Wielkiej Sali.
- My też powinniśmy się zbierać – powiedział Potter i ruszyli w kierunku klasy językoznawstwa. Na czwarte piętro dotarli równo z dzwonkiem. Nowy nauczyciel właśnie miał zamykać drzwi. Tylko uśmiechnął się do uczniów lekko i przepuścił ich. Usiedli w dwóch ostatnich wolnych ławkach przed samym biurkiem nauczyciela.
- Witam was moi mili na pierwszej lekcji językoznawstwa – odezwał się mężczyzna i ściągnął kaptur. Ku zdziwieniu wszystkich Mag Światła miał krwistoczerwone, sterczące na boki włosy i przenikliwe seledynowe oczy. Jego twarz zdobiło kilka cienkich blizn, dodających mu powagi. – Nazywam się Severus Moson i znam sto pięćdziesiąt dwa języki – pochwalił się z dumą. – Niestety mamy w tygodniu tylko jedną godzinę i musimy ten czas dobrze wykorzystać. Chodź pewnie chcielibyście poznać wiele popularnych, ale jednocześnie bardzo trudnych do opanowania, magicznych języków takich jak elficki, biało magiczny czy gobliński to niestety nie starczy nam na to czasu. Poznacie przez te dwa lata podstawy tylko dwóch, dość łatwych, a jednocześnie przydatnych w życiu: rzechyńskiego i gieratowego.
Później zaczął omawiać z nimi podstawowe zwroty w tym pierwszym. Potter, który oczywiście umiał się nim perfekcyjnie posługiwać, dzięki uporowi Sary; w ogóle nie uważał na lekcji. Miał to wszystko w jednym paluszku i pamiętał te zwroty zarówno nagle obudzony w środku dnia, jak i po ciężkim treningu na miecze z Godrykiem. Nie chciało mu się, więc słuchać dla niego niesamowicie nudnych słów nauczyciela. Właśnie od niechcenia rysował na pergaminie skomplikowane wzory roślinne, myśląc o florze Mrocznego Miasta, gdy nagle usłyszał swoje nazwisko. Z niezadowoleniem podniósł głowę i spojrzał niemal prosto w twarz swojego nauczyciela. Bliski kontakt z aurą Białego Maga go niemal oślepił. Niezauważalnie machnął ręką i nagle biurko nauczyciela przewróciło się z wielkim hukiem. Tak jak się spodziewał mężczyzna podszedł zdezorientowany do przewróconego mebla i zaczął rozglądać się po klasie w poszukiwaniu sprawcy. Tymczasem abchin szybko wyciągnął z szaty maleńką buteleczkę i wypił jej zawartość jednym haustem. Od razu zrobiło mu się lepiej. Tak niewiele brakowało, aby nauczyciel zauważył jego nietypową aurę. W tym czasie oczy wszystkich uczniów były zwrócone na przód klasy, gdzie Mag Światła bez użycia różdżki przywrócił biurko na swoje miejsce. To ich nie zaskoczyło, a zszokowało. Nie mieli pojęcia, co się tak naprawdę stało.
- Ktokolwiek to zrobił, poniesie tego konsekwencje wcześniej czy później – profesor oznajmił to już trochę mniej ciepłym tonem niż wcześniej. – Nie życzę sobie takiego przeszkadzania na moich lekcjach i znajdę sprawcę. – Po chwili milczenia przypomniał sobie o Harrym i obdarzył go badawczym spojrzeniem, po czym powiedział: - Uważa pan, że tak doskonale zna język rzechyński, że nie musi uważać na moich lekcjach? – zapytał teraz już na pewno lodowatym tonem ociekającym sarkazmem. Potter nie lubił jak go ktoś tak traktował, a zwłaszcza obcy ludzie. Postanowił się odgryźć. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami z idealnym akcentem powiedział po rzechyńsku:
- Tak. I uważam, że nie potrzebuję nudnej powtórki. W odróżnieniu od moich kolegów nie jestem kompletnym ignorantem, jeśli chodzi o magiczne języki i znam podstawy kilku z nich.
Nauczyciela kompletnie zamurowało, ale szybko się opanował. Uśmiechnął się i w tym samym języku odpowiedział:
- Proszę, proszę. Nie spodziewałem się tego po tobie, panie Potter. Kto nauczył cię posługiwać się nimi z tak dobrym akcentem? – zaciekawił się.
- To nie pański interes, profesorze.
- Minus 10 punktów od Gryffindoru za brak szacunku do nauczyciela i olewanie lekcji – powiedział już po angielsku Mag Światła, zirytowany bezczelnością ucznia, a częściowo, aby ukryć zdziwienie. Natomiast reszta klasy patrzyła zdezorientowana na Harry’ego, nie znowu nie wiedząc, co się stało. Tylko Neville i Danny wiedzieli, o czym oni rozmawiali i teraz bardzo skupiali się, aby ukryć swoje rozbawienie. Kłopotliwe milczenie w klasie przerwał dźwięk dzwonka.
Następną lekcją była alchemia. Nauczała tego przedmiotu Sophia River, kobieta o srebrnych oczach i długich, fioletowych włosach. Nie marnując lekcji na wstęp, od razu przeszła do sedna. Najpierw wysłuchali długiego, aczkolwiek ciekawego wykładu o początkach alchemii, a później odpowiadali pisemnie na pytania tego dotyczące, zapisane na tablicy jednym ruchem różdżki nauczycielki.
Ostatnią tego dnia lekcją Harry’ego była starożytna magia. Zmęczony, ale wesoły szedł szedł z przyjaciółmi do klasy znajdującej się jak na złość na jednej w najwyższych wież. Nadal nikt nie zwrócił uwagi na ich trochę odmienne aury. Teraz, aby maskować siebie używali znacznie słabszego, a także mniej skutecznego zaklęcia. Nie mieli siły na podtrzymanie potężnej osłony.
- Mam jakieś złe przeczucia – powiedział Neville stojąc przed zamkniętymi drzwiami do klasy. Na korytarzu nie było nikogo i to ich zaniepokoiło. Nagle cała trójka otrzymała telepatyczną wiadomość od Marco:
~ Uważajcie chłopaki, bo każdy, kto wchodzi do Sali dostaje ciężkim starożytnym zaklęciem na powitanie. Ja w ostatniej chwili je ominąłem. Nauczyciel chce sprawdzić czy ktoś z uczniów jest w stanie odeprzeć jego urok. Na powitanie miota Venus Cumulus.
~ Dzięki za informację – odpowiedział mu Potter, a później uśmiechnął się złowieszczo i zaczął szeptać coś do nocnego elfa i dhampira.
***
OKIEM SALAZARA KNOWA (NAUCZYCIELA STAROŻYTNEJ MAGII)
„Tak jak myślałem. Kupa bezwartościowych gówniarzy, którzy nie mają zielonego pojęcia o prawdziwej magii” – szeptał sam do siebie zielonooki brunet, wpatrując się w uwięzione w magicznej klatce, oszołomione silnymi urokami ciała uczniów. Nikomu do tej pory nie przyszło nawet do głowy, aby chociaż wyciągnąć różdżkę. „Zero rozumu, ostrożności” – myślał. Wszyscy poddali się bez walki. No… Prawie wszyscy. Tylko jeden chłopak uskoczył przed błyskawicznie lecącym promieniem i Salazar łaskawie go zostawił w spokoju. „O, idą kolejni” – kontynuował swój monolog. Naraz do Sali weszła trójka uczniów. „Dla nich dam coś trudniejszego” – pomyślał sobie i rzucił w ich stronę proste, ale niezbyt znane zaklęcie, którego skutkiem było zamknięcie w wielkiej szklanej kuli. Oczywiście bez możliwości wyjścia. Stojący na środku zielonooki szatyn sprawnie rzucił przeciw zaklęcie, a jego towarzysze kontratakowali. Zdziwiony… Zszokowany nauczyciel w ostatniej sekundzie rzucił ochronną tarczę, a później przez długi czas przyglądał się tej trójce.
KONIEC PERSPEKTYWY NAUCZYCIELA
Harry przybił „piątkę” kumplom, a później uśmiechnął się beztrosko do nauczyciela i przywitał się:
- Dzień dobry, panie profesorze.
Dopiero po dłuższej chwili Mag Światła się opamiętał. Najpierw odczarował resztę uczniów, a potem powiedział:
- Nazywam się Salazar Know i będziecie się ze mną uczyć podstaw starożytnej magii. Na razie będą to zajęcia teoretyczne, a dopiero później przejdziemy do praktyki. Czy ktoś oprócz tej trójki, która dostaje właśnie po dziesięć punktów dla swojego domu – wskazał na Czarnych Magów, uśmiechających się złośliwie – zna jakieś staro magiczne zaklęcia? – milczenie. Marco się nie przyznał. – Nikt? – zapytał ponownie, jednak nikt się nie zgłosił. – Trudno. Jakoś sobie poradzimy. Siadajcie – powiedział, a następnie machnął różdżką i pojawiły się ławki. Następnie zaczął z nimi omawiać najprostsze zaklęcia obronne, oczywiście te powstałe w starożytności. W chwili, gdy zadzwonił dzwonek, krzyknął: - Na zadanie domowe poszukajcie informacji o Starożytnej Twierdzy Otchsom i przygotujcie krótkie wypracowanie na jej temat. A czwórka, która się obroniła, do mnie.
Abchin, wampir, dhampir i nocny elf podeszli do niego.
- Co pan profesor chciał? – zapytał Neville, a Danny dodał:
- Ja mam jeszcze jedną lekcję i śpieszę się.
- To możesz już iść, a ja porozmawiam z twoimi kolegami – powiedział do niego pan Know, a ten wybiegł z Sali.
- Dobrze, najpierw usiądźcie – wskazał na potrójną ławkę przed jego biurkiem. Zaniepokojeni uczniowie usiedli.
- Nie będę owijał w bawełnę i powiem prosto z mostu. Normalny człowiek nie dostrzegłby tak szybko lecącego zaklęcia, a tym bardziej nie zdążyłby znaleźć odpowiedniego przeciw zaklęcia, a co dopiero rzucić je poprawnie. Także zwykły człowiek nie byłby w stanie tak szybko rzucić zaklęcia kontratakującego, jeśli nie ćwiczyłby go tak długo. I po trzecie. Normalni ludzie nie mają takiego dobrego wzroku i refleksu, aby umknąć tak silnemu, a tym bardziej niespodziewanemu zaklęciu. I co pan na to powie… o, na przykład, panie Potter? – zapytał sztyletując młodzieńca wzrokiem.
- Czy pan coś sugeruje? – zapytał całkowicie opanowanym głosem.
- A owszem. Jak to możliwe? Kim jesteście? Wampirami? Elfami? Endlonami*? Istotami cienia? – zapytał przebiegle. Harry zaśmiał się bezczelnie z podejrzeń nauczyciela, ale w duchu przyznał mu świetne wyczucie i intuicję. Mało, kto potrafił wykrywać rasy bez użycia magii. Natomiast jego przyjaciele pobledli.
- Jestem najzwyczajniejszym człowiekiem – częściowo skłamał bez mrugnięcia Harry, który przecież miał dar kameleona. I zdecydowanie nie był normalny. Odezwał się tyko po to, aby odciągnąć uwagę nauczyciela od słabo zamaskowanych przyjaciół
- Zobaczymy – mruknął i niespodziewanie rzucił na niego bardzo silne, bezróżdżkowe, na szczęście starożytne, zaklęcie ujawniające. Chłopak się tego nie spodziewał. Jednak gdyby chciał mógłby za pomocą magii mroku je odbić, jednak nie wolał sobie robić jeszcze większych kłopotów. Promień uderzył w niego. Nic się nie stało z jego ciałem. Magowi Światła mina zrzedła.
- To niemożliwe! – krzyknął i rzucił na niego jeszcze kilka zaklęć ujawniających. Bez skutku. Nie zmienił go nagle w ogra ;) Niestety ostatni czar odkrywał aurę wszystkich osób w promieniu dwudziestu metrów. I gdy niesamowicie potężne aury trzech mrocznych magów się odsłoniły i ukazały w całym swoim pełnym obliczu… Nauczyciel zemdlał. Jego ciało dostało, mówiąc po ludzku dostało szoku termicznego, z powodu nagłego kontaktu z obcą, złą energią. Cała trójka wybuchła śmiechem i już chcieli zmodyfikować jego pamięć i uciec jak najszybciej z pomieszczenia, gdy nagle… Drzwi otwarły się z hukiem i wszedł nauczyciel od białej magii.
- Znalazłem to, o co mnie pro… - nie skończył, gdy w powietrzu wyczuł silną, mroczną magię i zobaczył ciało jego przyjaciela, leżące bez życia na podłodze.
*Endlonowie – rasa magiczna. Jej przedstawiciele nie należą ani do Magów Mroku, ani do Magów Światła. Są oni neutralni i dość silni. Pojawią się jeszcze w tym opowiadaniu.
Rozdział 34: Niespodziewany obrót wydarzeń