W Hogwarcie nawet w wakacje nie jest pusto. Ta szkoła żyje
obecnością ludzi, zawsze ktoś się w niej znajduje. Cały czas w zamku mieszka
dyrektor, woźny i pewna wróżbitka, nie licząc duchów, pani Noris i Irytka, a
także skrzatów. W lecie zaglądają tu także rodzice, nauczyciele, członkowie
Rady Nadzorczej, przedstawiciele ministerstwa, członkowie Zakonu Feniksa i inne
osoby.
Tego pięknego dnia udała się tu także absolwentka tej
placówki szukająca pracy. Opalona, czarnooka szatynka wczoraj wróciła z ponad
szesnastoletniego pobytu za granicą. Po skończeniu szkoły wyjechała do
Australii i tam pracowała w czarodziejskim Instytucie Badawczym na wydziale
flory. Jednak musiała zrezygnować z tylko jej znanego powodu. Teraz
potrzebowała pieniędzy na kupno mieszkania w Londynie, bo nie chciała mieszkać
z bratem w ich rodowej rezydencji. Tylko przeszkadzaliby sobie nawzajem, nie
mówiąc o tym, że za bardzo za sobą nie przepadali.
Przed drzwiami do gabinetu dyrektora stanęła i zapukała, a
gdy usłyszała zachęcające „Proszę”, weszła. Za biurkiem siedział siwowłosy
staruszek z okularami połówkami na błękitnych oczach, w których dostrzegła
wesołe iskierki.
- Dzień dobry – przywitała się.
- Ivonne? Całe wieki cię nie widziałem! Siadaj, proszę –
wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie.
- Jak mnie poznałeś, profesorze? – Zapytała zdziwiona. Przez
te wszystkie lata bardzo się zmieniła. Z przemądrzałej smarkuli wyrosła na
piękną i dojrzałą kobietę.
- Rodowy nos i oczy, moja droga. Co cię sprowadza w skromne
progi Hogwartu? – Zapytał zaciekawiony.
- Powiem bez owijania w bawełnę. Szukam pracy – oznajmiła. –
Jest może wolne stanowisko nauczyciela eliksirów? – Zapytała z nadzieją.
- Nie. Severus nadal ich uczy. Ale profesor Sprout kilka dni
temu złożyła rezygnację, za godzinę mieli przyjść kandydaci na jej miejsce.
Pasuje ci posada nauczyciela zielarstwa? Do tego przedmiotu potrzebuję zaufanej
osoby, która zna się na tym, a ty taką jesteś.
- Może być – odpowiedziała. Albus był dla niej jak ojciec,
którego nigdy nie znała – umarł przed jej narodzeniem. A dyrektor wiele razy w życiu jej już pomógł
– tak jak jej bratu.
- A jak tam badania w Instytucie? Udało się ci odnaleźć
Złotą Lianę?
- Niestety nie. Ten gatunek już chyba wyginął.
- Jaka szkoda. Była jednym z podstawowych składników,
popularnego w czasach mojej młodości eliksiru na smoczą ospę.
- Wiem. Ale na szczęście trwają już prace nad znalezieniem
odpowiedniego zamiennika – odpowiedziała mu. Rozmawiali jeszcze kilkanaście
minut, wymieniając się różnymi nowinkami i informacjami. Na koniec Ivonne
zgodziła się dołączyć do Zakonu Feniksa. Później musiała jednak pójść, bo miała
dziś jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.
Najpierw postanowiła złożyć krótką wizytę swojemu,
„ukochanemu” braciszkowi i odwiedzić dom, w którym się wychowała. Teleportowała
się przy bramie i po podaniu hasła weszła do środka. Od razu wiedziała, że coś
jest nie tak. Podeszła szybko alejką w stronę domu i aż otwarła usta oburzona.
Nad reprezentacyjnym dziedzińcem latała trójka bachorów, głupio chichocząc. Co
jakiś czas odpoczywali, siadając na bezcennej XV-wiecznej barierce i kopiąc
nogami w warte tysiące galeonów, ogromne rzeźby, przedstawiające jej
przodków. „Ja ich nauczę rozumu” –
pomyślała sobie i pod nosem rzuciła kilka sprytnych, czarno magicznych zaklęć.
Oparła się o stare drzewo, czekając na efekty.
***
Już od dłuższego czasu Harry latał na miotle razem z
przyjaciółmi. Im sprawiało wielką radość niesłuchanie poleceń Snape’a, jemu
znacznie mniejszą. Jednak postanowił grać „starego” Pottera. Właśnie, gdy Ron
opowiadał jakiś śmieszny dowcip, Wybraniec zauważył idącą w ich stronę postać.
„To chyba jakaś rodzina profesora” – pomyślał sobie, widząc dokładnie jej
twarz, dzięki wyczulonym zmysłom. Po jej
minie widział, że jest zdziwiona, ale oburzona i zaraz przerwie im zabawę.
Zbadał jej aurę i dowiedział się, że jest panną, człowiekiem i dobrze zna
czarną magię, ale nieczęsto jej używa. Obserwował jej każdy ruch i w chwili,
gdy wypowiedziała kilka, złośliwych, czarno magicznych inkantacji, wyczarował
odpowiednią tarczę. Zamiast upaść na twarz przed kobietą, podleciał z gracją ku
niej i jak przystało na kulturalnego młodzieńca powiedział:
- Dzień dobry, panno Snape.
- James? – Zapytała całkowicie zszokowana. Nie dość, że
zauważył ją zza drzew, poznał czarno magiczne zaklęcie i wytworzył odpowiednią
tarczę to jeszcze ją pamiętał i ładnie się przywitał. W szkole nazywał ją
„Smarkula”.
- Nie, proszę pani. Jestem jego synem. Mój ojciec nie żyje
od piętnastu lat – odpowiedział smutno.
- Och! – Tylko tyle wydusiła. Po chwili, gdy doszła do
siebie, otrząsnąwszy się z bolesnych wspomnień i szoku, krzyknęła: - A co wy
tutaj właściwie robicie, kim jesteście? Dobrze znam Severusa i wiem, że nie
bawiłby się dobrowolnie w niańkę.
- Opiekuje się nami na prośbę profesora Dubledore’a –
odezwała się rudowłosa. – Ja jestem Ginny Weasley, a to Ron, mój brat –
wskazała na drugiego rudzielca.
- I Severus pozwolił wam dewastować to miejsce? – Zapytała
przybyszka zdenerwowanym tonem.
- No… Nie – odpowiedział zawstydzony Ronald.
- Macie natychmiast zaprowadzić mnie do niego – poleciła im
tonem nieznającym sprzeciwu.
- Ale on ma dużo pracy – krzyknęła brązowowłosa, która
obserwowała tę scenę z balkonu. Widząc pytające spojrzenie nowoprzybyłej
przedstawiła się: - Hermiona Granger.
- Dla MNIE znajdzie czas! – Fuknęła oburzona. Zrezygnowana
młodzież zaprowadziła ją przed gabinet nauczyciela eliksirów. Kobieta nie
zważając na nic weszła z impetem do pomieszczenia.
- Czy ja wam nie mówiłem, że MACIE MI NIE PRZESZKADZAĆ! –
Krzyknął lodowatym głosem, nie odrywając oczu od czytanej książki.
- To TAK WITASZ SIOSTRĘ PO SZESNASTU LATACH!? – Wrzasnęła
jeszcze mroźniejszym tonem niż brat. Tak potrafili mówić tylko Snape’owie.
- IVONNE? – Zapytał zdziwiony, ale także wściekły, patrząc
na siostrę. - JA MYŚLAŁEM, ŻE TY NIE
ŻYJESZ OD TRZYNASTU LAT, A TY TUTAJ NAGLE WCHODZISZ I PRZERYWASZ MI PRACĘ? –
Wrzasnął oburzony.
- Lepiej chodźmy – szepnął Harry do przyjaciół, z którymi
stał na korytarzu. – Szykuje się na
poważną rodzinną awanturę – powiedział cicho i zgodnie poszli razem na górę,
nie chcąc, aby przy tym i im się oberwało. Wiedzieli jednak, że co się odwlecze
to nie uciecze. Chwilę później położył się na łóżku z okropnym bólem głowy.
Jego wyczulone zmysły teraz dawały za swoje. „Nic nie ma za darmo” – pomyślał
sobie.
***
A tym czasem korytarzami Hogwartu szedł pewien niebieskooki
młodzieniec. Dzięki Mapie Huncwotów pożyczonej od przyjaciela z łatwością odnalazł
gabinet dyrektora tej placówki. Stanął przed drzwiami, zapukał, gdy usłyszał
zaproszenie – wszedł.
Niewielki gabinet w większości zajmowały półki z książkami.
Na żerdzi siedział feniks, a na stołku stała stara tiara. Przy wielkim biurku
siedział siwobrody staruszek, odziany w szarą, czarodziejską szatę.
- Dzień dobry – przywitał się Nocny elf, który po raz
pierwszy ubrał się w mugolskie ciuchy i miał przy sobie drewnianą różdżkę,
zakupioną niedawno w Londynie na Pokątnej u Olivandera. Dan czuł się trochę niepewnie w obecności
mężczyzny, który mierzył go badawczym spojrzeniem.
- Dzień dobry, panie
– odpowiedział starzec, ale nie znając nazwiska gościa przerwał.
- Nazywam się Daniel Gabinz i chciałbym się zapisać do tej
szkoły – przeszedł od razu do rzeczy.
- A Twoi rodzice? Czemu przyszedłeś sam?
- Mam siedemnaście lat i jestem pełnoletni, więc oni już za
mnie nie odpowiadają. Po za tym są teraz zajęci – nie wspomniał o tym, że oni o
tym wcale nie wiedzą, a także, że na zajęcia będzie chodził na przemian ze
swoim bratem bliźniakiem, który w czasie, gdy on będzie w szkole, będzie obecny
w domu i tak na zmianę.
- Do jakiej szkoły wcześniej uczęszczałeś? – Zapytał Albus.
- Miałem prywatnego nauczyciela, ale w lecie zdałem Sumy –
mówiąc to podał mu arkusz potwierdzający jego słowa. – Wszystkie Wybitnie prócz
Historii Magii, na której się nie stawiłem i oblałem ją. Nie lubię tego
przedmiotu – skłamał.
- Gratuluję. Przymknę oko na tą jedną ocenę. Cieszę się, że
tak wybitna osoba chce uczyć się w naszej szkole. Niestety mogę tylko umieścić
cię na szóstym roku, bo do Owumentów trzeba się przygotowywać dwa lata.
- Nie ma sprawy – odpowiedział.
- Musisz jeszcze wybrać, na jakie chcesz chodzić przedmioty,
a także dowiedzieć się, do jakiego domu trafisz – powiedział mu wesoło dyrektor
i przeszli do nudnych formalności.
***
Dwa dni później w Wielkiej Sali Hogwartu miało miejsce
bardzo niecodzienne wydarzenie. Dziś głowa Zakonu Feniksa zebrała wszystkich
jego członków na specjalnym zebraniu. Musieli ustalić taktykę na najbliższe
tygodnie, a także przyjąć nowych członków do społeczności. Przy ogromnym stole
siedziało około czterdzieści osób. Wszyscy niecierpliwie czekali na
Dumbledore’a, który jak zwykle się spóźniał. Nagle boczne drzwi obok miejsca,
gdzie zazwyczaj stał pokój nauczycielski się otworzyły i wszedł zdyszany
staruszek. Wszystkie rozmowy natychmiast ucichły.
- Moi drodzy! Zaraz przybędzie tu oddział magów z Bractwa
Światła, którzy w tym roku zgodzili się ochraniać szkołę i uczniów. Niektórzy z
nich dołączą do kadry nauczycielskiej, jako nauczyciele nowych prze… – nie
zdążył dokończyć, bo główne drzwi otwarły się z hukiem. Do pomieszczenia weszło
dokładnie trzydziestu siedmiu magów w złotych szatach z pomarańczowymi znakami,
nieczytelnymi dla zwykłych ludzi. Wszyscy mieli kaptury nasunięte na twarze,
przez co widzieli ich brody i idealnie wykrojone usta. „Czy oni mają oczy”,
„Jak oni widzą?”- Wiele osób gnębiły pytania, na które już niedługo mieli
poznać odpowiedzi.
Nagle oni zaczęli się przesuwać i na środek wyszła kobieta,
która jako jedyna nie miała zasłoniętej twarzy. Złote, długie włosy opadały na
lśniącą, białą suknię. Jej niezwykłe, pomarańczowe oczy przyglądały się
wszystkim obecnym w sali. W ręku trzymała wspaniałą, złotą gwiazdę – symbol
władzy.
- Witaj Dumbledore. Przybyliśmy na twoją prośbę ochraniać
szkołę i uczniów podczas wojny – oznajmiła dźwięcznym głosem.
Rozdział 30: Nie ma to jak… Hogwart, rodzinka, dobry uczeń i przerwane spotkanie Zakonu Feniksa.