piątek, 20 stycznia 2012

Rozdział 25: U Tonks


Harry jednym sprawnym ruchem ręki przeniósł swoje rzeczy do kufra, a następnym zmniejszył go i włożył do kieszeni. Tam na dole starsi gorączkowo rozmawiali o zaistniałym problemie. On mógłby im pomóc. Ale czemu? Oni byli zwykłymi śmiertelnikami. Będą żyć nie więcej niż 100 lat. I tak kiedyś umrą. Nie ważne czy teraz, czy za rok. A on będzie żył setki, tysiące lat, a się nawet nie zestarzeje.
Podczas szkolenia zmienił się jego stosunek do ludzi. Dostrzegł marność żywota ludzkiego. Cieszmy się, że jest Abchinem, ma nieśmiertelnych przyjaciół i prawdziwy dom. Kiedyś uważał, że jest nim Hogwart, ale odkąd zobaczył Mroczne Miasto - pokochał je. Chciał w nim mieszkać i nie opuszczać go. Ale póki żyli jego ziemscy przyjaciele mieszkał na Ziemi. Za kilka lub kilkanaście lat, po ich śmierci miał zamiar upozorować własną i żyć w ciele abchina już na stałe.
Z zamyślenia wyrwało go wołanie dochodzące z korytarza. Zszedł do kuchni, gdzie siedział i rozmawiał zakon. Po kilku minutach zeszła reszta młodzieży. Dumbledore podał im świstoklik - stary rondel i powiedział:
- Tymczasowo zamieszkacie w domu Tonks. Ona was tam oprowadzi i przydzieli pokoje. My musimy tu posprzątać.
- Bądźcie grzeczni - dodała pani Weasley.
Przedmiot zawirował i Harry poczuł znane mu już nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach pępka.
Wylądowali w salonie. Był to dość duży, bardzo kolorowy pokój, o błękitnych ścianach i granatowej podłodze. Żółta sofa, fioletowy dywan i szkarłatne zasłony dodawały mu uroku. Zaraz po nich aportowała się właścicielka.
- Witam was w moich skromnych progach - powiedziała Nimfadora. - Przepraszam za bałagan, ale nie spodziewałam się gości. Na piętrze są trzy wolne pokoje - oznajmiła im.
- Ja chcę mieszkać sam - wyraził swoje życzenie Potter.
- Dobrze - zgodziła się. - Ginny, Hermiona będziecie razem? - Zapytała, a one przytaknęły. - To wszystko ustalone, oprowadzę was.
***


Dom młodej aurorki nie był bardzo duży, ale za to przytulny i kolorowy. Na dole znajdowała się kuchnia, salon, łazienka, sypialnia, garderoba i tkz. Graciarnia Tonks. Na górze kiedyś mieszkali dwaj bracia dziewczyny, ale zginęli podczas pierwszej wojny z Voldemortem.
 Abchin źle się tu czuł. Dominowały tu kontrasty: zielony i czerwony, fioletowy i żółty, a on kochał czernie, granaty i szarości.
Pokój, który mu przydzielono był średni. Okno wychodziło na południe, ściany były jaskrawozielone, a podłoga pogodnie brązowa. Przed kominkiem leżał dywan. Łóżko znajdowało się przy szklanym biurku, naprzeciwko biblioteczki. Chłopaka zaciekawiły tytuły książek. Były przede wszystkim o zielarstwie. W Mrocznym Mieście oczywiście się uczył tego przedmiotu, ale tylko ogólnikowo, nie skupiano się zbytnio na nim. Przez ostatnie dwa lata Neville "zaraził" go swoją pasją. Polubił je i czasem czytał zielarskie książki. Wybrał jedną z nich i zaczął czytać, aż stracił poczucie czasu.
Na kolację zawołała go Hermiona. Jedyny skrzat, o imieniu Słoneczko przyrządził im posiłek. Jedli wesoło gawędząc. Właśnie, gdy Ron opowiadał kawał o goblinie i czarownicy z brodą, do salonu teleportował się cały Zakon Feniksa.
- Skończyliśmy - poinformował ich Dumbledore. - Na Grimmauld Place 12 nie ma żadnych śladów po naszej obecności.
Następnie młodzież wysłuchała kazania pani Weasley, która nakazała im być grzecznym i słuchać gospodyni, bo cały zakon wyruszał za granicę na jakąś bardzo ważną misję i nie miał się nimi kto opiekować. W kraju miała zostać tylko Tonks, (jako opiekunka) i Snape (szpieg).
Później dyrektor nałożył kilka zaklęć ochronnych na dom. Abchin ledwo powstrzymał się od prychnięcia. Były one bardzo słabe i wiedział, że nie powstrzymają Voldemorta, ale nie miał zamiaru na ten temat się wypowiadać.
Następnego dnia po śniadaniu czekała na nich niespodzianka. Tonks postanowiła zabrać ich do sklepu Freda i Georga na Pokątną. Sama musiała coś kupić w księgarni. Chłopaka zdziwiła nieodpowiedzialność młodej aurorki. Narażała ich na dość duże niebezpieczeństwo. Nie kwestionował jej decyzji.
Potter ubrał ciemnozieloną szatę z kapturem. Nie chciał być rozpoznany. Hermiona popatrzyła pytająco na niego zdziwiona. On się tym nie przejął.
Na magiczną ulicę dostali się przez "Dziurawy Kocioł", do którego z kolei dostali się Siecią Fiuu.
Właśnie przechodzili obok "Esów i Floresów", gdy Harry wpadł na genialny pomysł. Skontaktował się telepatycznie z Nevillem:
~ Cześć, co tam porabiasz? - Zapytał go przyjaciel.
~ Jestem na ulicy Pokątnej, z Tonks, Hermioną, Ginny i Ronem. Może wymkniesz się na chwilkę z domu i do nas dołączysz?
~ Bardzo chętnie. To gdzie się spotkamy?
~ W sklepie Freda i Georga.
~ Będę tam za chwilę. Do zobaczenia.
Harry uśmiechnął się. W tym czasie doszli na miejsce. Na wystawie sklepu znajdowało się wiele kolorowych, wybuchających i ruszających się przedmiotów. Weszli do środka. Na licznych półkach były ułożone różne artykuły: od Wymiotek Truskawkowych po wszelakie poradniki dowcipnisiów i samosprawdzające wypracowania pióra. Za ladą stał ubrany w elegancką szatę, uśmiechnięty Fred.
- Cześć! Miło was widzieć - przywitał ich. - Jak się wam tu podoba?
- Jest świetnie - odpowiedzieli chórkiem.
Przez następną godzinę chodzili po sklepie i oglądali różne wynalazki bliźniaków. Harry chciał kilka kupić, ale nie pozwolili mu płacić i dali wszystko za darmo. Także reszta osób dostała prezenty. W progu wpadli na Neville'a. Telepatycznie przeprosił abchina za spóźnienie. Ustalili, że pójdą do lodziarni coś przekąsić, a Tonks załatwić swoje sprawy.
Harry postawił wszystkim po dużym deserze lodowym. Sam też chętnie zjadł. Rozmawiali wesoło o wynikach Sumów i o przedmiotach kontynuowanych w szóstej klasie. Zastanawiali się też, kto w tym roku obejmie stanowisko nauczyciela OPCM. Po niecałej godzinie wróciła wesoła aurorka. Pożegnali się z Nevillem i wrócili do jej domu.

***

Wieczorem po kolacji...
Potter nałożył zabezpieczenia na swój pokój, a następnie zmienił postać i szaty, po czym przeniósł się do Mrocznego Miasta. Postanowił udać się nad jezioro Spokojnego Wichru, które kiedyś pokazał mu Addy. To miejsce tak jak i całe miasto fascynowało go.
Siedział już od dłuższego czasu pod starym drzewem, kilka metrów od brzegu, gdy usłyszał wołanie:
- Harry? To ty?
Zdziwiony dostrzegł idącego w jego stronę Marco. Chłopak strasznie się zmienił. Jednak nadal był w stanie go poznać. Jako Mroczny Książę widział przez maski.
- Tak. Witaj Wasza Wysokość - pokłonił mu się, bo tak nakazywało prawo.
- Nie wygłupiaj się. Traktuj mnie, mów do mnie tak jak dawniej!
- Ale...
- Żadne ALE. Jesteś moim przyjacielem, mów mi po imieniu.
- Dobrze, Marco - zgodził się.
- Tak już lepiej - powiedział i usiadł obok niego. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, że jesteś TYM Harrym POTTEREM, Wybrańcem?
- Nie pytaliście się - mruknął abchin.
- Całe dwa lata mieszkaliśmy w jednym pokoju, a ja dowiedziałem się o tym wczoraj. I ten Dar Kameleona. Ale ci dobrze.
- Podwójne życie nie jest łatwe - odparł brązowowłosy. - Wcale nie jest tak dobrze mi jak ci się wydaje. Jak to być WIELKIM KSIĘCIEM MROKU?
- Nudno - odparł szczerze wampir. - Mam dużo obowiązków, ale muszę przyznać, że czasem jest ciekawie. Tylko ta odpowiedzialność... Przepowiednia...
- Witaj w klubie.
- Ale twoja nie wejdzie w życie - mówił książę do przyjaciela.
- Już weszła. Jestem Wybrańcem, a tu nagle dowiadujemy się, że to ty masz pokonać Voldemorta.
- To o niego chodzi w proroctwie, na pewno - przyznał Marco. - Martwi mnie tylko ten werset o moim krótkim panowaniu.
- Nie przejmuj się zbytnio. Carpe diem – szepnął Harry i uśmiechnął się.
- Gdyby to wszystko było takie łatwe…
Ciemna chmura na chwilę zakryła gwiazdy. W Mrocznym Mieście pojawiały się chmury bardzo rzadko, a jeśli już były to zwiastowały coś bardzo złego. Za kilka miesięcy to miejsce miało wyglądać zupełnie inaczej.

0 komentarze: