Harry jednym sprawnym ruchem ręki przeniósł swoje rzeczy do
kufra, a następnym zmniejszył go i włożył do kieszeni. Tam na dole starsi
gorączkowo rozmawiali o zaistniałym problemie. On mógłby im pomóc. Ale czemu?
Oni byli zwykłymi śmiertelnikami. Będą żyć nie więcej niż 100 lat. I tak kiedyś
umrą. Nie ważne czy teraz, czy za rok. A on będzie żył setki, tysiące lat, a
się nawet nie zestarzeje.
Podczas szkolenia zmienił się jego stosunek do ludzi.
Dostrzegł marność żywota ludzkiego. Cieszmy się, że jest Abchinem, ma
nieśmiertelnych przyjaciół i prawdziwy dom. Kiedyś uważał, że jest nim Hogwart,
ale odkąd zobaczył Mroczne Miasto - pokochał je. Chciał w nim mieszkać i nie
opuszczać go. Ale póki żyli jego ziemscy przyjaciele mieszkał na Ziemi. Za
kilka lub kilkanaście lat, po ich śmierci miał zamiar upozorować własną i żyć w
ciele abchina już na stałe.
Z zamyślenia wyrwało go wołanie dochodzące z korytarza.
Zszedł do kuchni, gdzie siedział i rozmawiał zakon. Po kilku minutach zeszła
reszta młodzieży. Dumbledore podał im świstoklik - stary rondel i powiedział:
- Tymczasowo zamieszkacie w domu Tonks. Ona was tam
oprowadzi i przydzieli pokoje. My musimy tu posprzątać.
- Bądźcie grzeczni - dodała pani Weasley.
Przedmiot zawirował i Harry poczuł znane mu już nieprzyjemne
szarpnięcie w okolicach pępka.
Wylądowali w salonie. Był to dość duży, bardzo kolorowy
pokój, o błękitnych ścianach i granatowej podłodze. Żółta sofa, fioletowy dywan
i szkarłatne zasłony dodawały mu uroku. Zaraz po nich aportowała się
właścicielka.
- Witam was w moich skromnych progach - powiedziała
Nimfadora. - Przepraszam za bałagan, ale nie spodziewałam się gości. Na piętrze
są trzy wolne pokoje - oznajmiła im.
- Ja chcę mieszkać sam - wyraził swoje życzenie Potter.
- Dobrze - zgodziła się. - Ginny, Hermiona będziecie razem?
- Zapytała, a one przytaknęły. - To wszystko ustalone, oprowadzę was.
***
Dom młodej aurorki nie był bardzo duży, ale za to przytulny
i kolorowy. Na dole znajdowała się kuchnia, salon, łazienka, sypialnia,
garderoba i tkz. Graciarnia Tonks. Na górze kiedyś mieszkali dwaj bracia
dziewczyny, ale zginęli podczas pierwszej wojny z Voldemortem.
Abchin źle się tu
czuł. Dominowały tu kontrasty: zielony i czerwony, fioletowy i żółty, a on
kochał czernie, granaty i szarości.
Pokój, który mu przydzielono był średni. Okno wychodziło na
południe, ściany były jaskrawozielone, a podłoga pogodnie brązowa. Przed
kominkiem leżał dywan. Łóżko znajdowało się przy szklanym biurku, naprzeciwko
biblioteczki. Chłopaka zaciekawiły tytuły książek. Były przede wszystkim o
zielarstwie. W Mrocznym Mieście oczywiście się uczył tego przedmiotu, ale tylko
ogólnikowo, nie skupiano się zbytnio na nim. Przez ostatnie dwa lata Neville
"zaraził" go swoją pasją. Polubił je i czasem czytał zielarskie
książki. Wybrał jedną z nich i zaczął czytać, aż stracił poczucie czasu.
Na kolację zawołała go Hermiona. Jedyny skrzat, o imieniu
Słoneczko przyrządził im posiłek. Jedli wesoło gawędząc. Właśnie, gdy Ron
opowiadał kawał o goblinie i czarownicy z brodą, do salonu teleportował się
cały Zakon Feniksa.
- Skończyliśmy - poinformował ich Dumbledore. - Na Grimmauld
Place 12 nie ma żadnych śladów po naszej obecności.
Następnie młodzież wysłuchała kazania pani Weasley, która
nakazała im być grzecznym i słuchać gospodyni, bo cały zakon wyruszał za
granicę na jakąś bardzo ważną misję i nie miał się nimi kto opiekować. W kraju
miała zostać tylko Tonks, (jako opiekunka) i Snape (szpieg).
Później dyrektor nałożył kilka zaklęć ochronnych na dom.
Abchin ledwo powstrzymał się od prychnięcia. Były one bardzo słabe i wiedział,
że nie powstrzymają Voldemorta, ale nie miał zamiaru na ten temat się
wypowiadać.
Następnego dnia po śniadaniu czekała na nich niespodzianka.
Tonks postanowiła zabrać ich do sklepu Freda i Georga na Pokątną. Sama musiała
coś kupić w księgarni. Chłopaka zdziwiła nieodpowiedzialność młodej aurorki.
Narażała ich na dość duże niebezpieczeństwo. Nie kwestionował jej decyzji.
Potter ubrał ciemnozieloną szatę z kapturem. Nie chciał być
rozpoznany. Hermiona popatrzyła pytająco na niego zdziwiona. On się tym nie
przejął.
Na magiczną ulicę dostali się przez "Dziurawy
Kocioł", do którego z kolei dostali się Siecią Fiuu.
Właśnie przechodzili obok "Esów i Floresów", gdy
Harry wpadł na genialny pomysł. Skontaktował się telepatycznie z Nevillem:
~ Cześć, co tam porabiasz? - Zapytał go przyjaciel.
~ Jestem na ulicy Pokątnej, z Tonks, Hermioną, Ginny i
Ronem. Może wymkniesz się na chwilkę z domu i do nas dołączysz?
~ Bardzo chętnie. To gdzie się spotkamy?
~ W sklepie Freda i Georga.
~ Będę tam za chwilę. Do zobaczenia.
Harry uśmiechnął się. W tym czasie doszli na miejsce. Na
wystawie sklepu znajdowało się wiele kolorowych, wybuchających i ruszających
się przedmiotów. Weszli do środka. Na licznych półkach były ułożone różne
artykuły: od Wymiotek Truskawkowych po wszelakie poradniki dowcipnisiów i
samosprawdzające wypracowania pióra. Za ladą stał ubrany w elegancką szatę,
uśmiechnięty Fred.
- Cześć! Miło was widzieć - przywitał ich. - Jak się wam tu
podoba?
- Jest świetnie - odpowiedzieli chórkiem.
Przez następną godzinę chodzili po sklepie i oglądali różne
wynalazki bliźniaków. Harry chciał kilka kupić, ale nie pozwolili mu płacić i
dali wszystko za darmo. Także reszta osób dostała prezenty. W progu wpadli na
Neville'a. Telepatycznie przeprosił abchina za spóźnienie. Ustalili, że pójdą
do lodziarni coś przekąsić, a Tonks załatwić swoje sprawy.
Harry postawił wszystkim po dużym deserze lodowym. Sam też
chętnie zjadł. Rozmawiali wesoło o wynikach Sumów i o przedmiotach
kontynuowanych w szóstej klasie. Zastanawiali się też, kto w tym roku obejmie
stanowisko nauczyciela OPCM. Po niecałej godzinie wróciła wesoła aurorka.
Pożegnali się z Nevillem i wrócili do jej domu.
***
Wieczorem po kolacji...
Potter nałożył zabezpieczenia na swój pokój, a następnie
zmienił postać i szaty, po czym przeniósł się do Mrocznego Miasta. Postanowił
udać się nad jezioro Spokojnego Wichru, które kiedyś pokazał mu Addy. To
miejsce tak jak i całe miasto fascynowało go.
Siedział już od dłuższego czasu pod starym drzewem, kilka
metrów od brzegu, gdy usłyszał wołanie:
- Harry? To ty?
Zdziwiony dostrzegł idącego w jego stronę Marco. Chłopak
strasznie się zmienił. Jednak nadal był w stanie go poznać. Jako Mroczny Książę
widział przez maski.
- Tak. Witaj Wasza Wysokość - pokłonił mu się, bo tak
nakazywało prawo.
- Nie wygłupiaj się. Traktuj mnie, mów do mnie tak jak
dawniej!
- Ale...
- Żadne ALE. Jesteś moim przyjacielem, mów mi po imieniu.
- Dobrze, Marco - zgodził się.
- Tak już lepiej - powiedział i usiadł obok niego. -
Dlaczego nie powiedziałeś mi, że jesteś TYM Harrym POTTEREM, Wybrańcem?
- Nie pytaliście się - mruknął abchin.
- Całe dwa lata mieszkaliśmy w jednym pokoju, a ja
dowiedziałem się o tym wczoraj. I ten Dar Kameleona. Ale ci dobrze.
- Podwójne życie nie jest łatwe - odparł brązowowłosy. -
Wcale nie jest tak dobrze mi jak ci się wydaje. Jak to być WIELKIM KSIĘCIEM
MROKU?
- Nudno - odparł szczerze wampir. - Mam dużo obowiązków, ale
muszę przyznać, że czasem jest ciekawie. Tylko ta odpowiedzialność...
Przepowiednia...
- Witaj w klubie.
- Ale twoja nie wejdzie w życie - mówił książę do
przyjaciela.
- Już weszła. Jestem Wybrańcem, a tu nagle dowiadujemy się,
że to ty masz pokonać Voldemorta.
- To o niego chodzi w proroctwie, na pewno - przyznał Marco.
- Martwi mnie tylko ten werset o moim krótkim panowaniu.
- Nie przejmuj się zbytnio. Carpe diem – szepnął Harry i
uśmiechnął się.
- Gdyby to wszystko było takie łatwe…
Ciemna chmura na chwilę zakryła gwiazdy. W Mrocznym Mieście
pojawiały się chmury bardzo rzadko, a jeśli już były to zwiastowały coś bardzo
złego. Za kilka miesięcy to miejsce miało wyglądać zupełnie inaczej.
Rozdział 25: U Tonks