niedziela, 22 stycznia 2012

Rozdział 31: Coś się kończy, a coś zaczyna – nic nie trwa wiecznie.


 W końcu nadszedł 31 sierpnia – ostatni dzień wakacji. Większość uczniów nienawidzi dnia kończącego dwumiesięczną labę. Jednak czwórka nastolatków powitała ten dzień z uśmiechem na twarzy. Cieszyli się, że już jutro opuszczą dom znienawidzonego profesora, z którym już od jakiegoś czasu mieszkali. Ostatnie dni były naprawdę ciężkie. Ivonne nie dość, że poskarżyła na nich gospodarzowi, to jeszcze dodatkowo ubarwiła ich drobne przewinienia, strasznie je wyolbrzymiając. Nauczyciel nie chcąc słuchać żadnych wyjaśnień nawet nie dał im dojść do głosu. Od rana do wieczora za karę czyścili samo brudzące się, zaczarowane kociołki. Ron, Hermiona i Ginny byli ledwo żywi i wszystko ich bolało. Abchin natomiast czuł się znudzony. Oczywiście nie chciało mu się tego wszystkiego robić i często pomagał sobie magią bezróżdżkową.
Po śniadaniu wszyscy poszli spakować swoje kufry. Harry zrobił to za pomocą jednej prostej inkantacji, reszta – ręcznie.  Znudzony Potter popatrzył na zegarek. Dochodziła dopiero godzina dziewiąta. Z braku innych czynności do zrobienia postanowił przejrzeć szkolne podręczniki, które wczoraj mu wysłano. Około południa kończył czytać ostatnią książkę. Dzięki dobrej pamięci (jak u każdego abchina) i drobnemu wysiłkowi zapamiętał wszystko słowo w słowo. Zaciekawiła go trochę teoria o powstaniu magii w podręczniku do białej magii, a także znalazł kilka ciekawych rozdziałów w książce do alchemii.
Obawiał się nowego roku szkolnego, a konkretnie nowych nauczycieli „białych” przedmiotów. Wiedział, że mogą być problemy. On jeszcze pół biedy – dzięki darowi Istoty mógł zmieniać postać. Wiedział, że jego prawdziwą, mroczną aurę będzie mógł zastępować inną, ale na dłuższą metę to się nie nadawało. Brak mroku go bardzo osłabiał. Natomiast Marco, Neville i bliźniacy mieli jeszcze większe problemy, bo musieli używać silnych czarów maskujących ich prawdziwy wygląd m.in. oczy, skórę, uszy, czy kły. Oczywiście te czary zaliczały się do mrocznej magii, łatwo wykrywanej przez „białych”.  Miał tylko nadzieję, że nie zostaną wszyscy zdemaskowani i wyrzuceni ze szkoły, gdy któryś z nich się potknie.
Popołudnie zleciało Harry’emu na rozmowach z przyjaciółmi, grze w Eksplodującego Durnia z dziewczynami i w szachy z Ronem. Ku wielkiemu zdziwieniu rudzielca przyjaciel z łatwością go pokonał. Harry doskonale poznał grę w szachy podczas szkolenia. W końcu uczył się od dwóch mistrzów, praktykujących tę grę od setek lat – Gammosa, a wcześniej mniej doświadczonego, ale sprytnego Adriana. Potter w łatwością przewidywał każdy ruch Ronalda, a sam stosował takie taktyki, że Weasleyowi oczy wychodziły z orbit ze zdziwienia.
 Abchin nawet się nie obejrzał, a już wchodził z pełnym żołądkiem do swojego pokoju, po kolacji. Nie zamierzał oczywiście jak grzeczny chłopczyk iść spać. O, nie! On wybierał się na huczną imprezę organizowaną przez bliźniaków Gabinz, z okazji zakończenia wakacji. Chcieli należycie pożegnać lato i powitać szkołę, do której chodzeniu marzyli od kilku lat. Nie słuchali słów kolegów z Ziemi, którzy mówili im, że szkoła to nie zabawa, a ciężka praca i nauka. Oni jednak uważali, że bawić się mogą w każdym miejscu na świecie tak samo dobrze jak w Mrocznym Mieście.
***
 Dochodziła północ…
W Mrocznym Mieście, w mieszkaniu pewnych blond bliźniaków zabawa trwała w najlepsze. Przy wesołej muzyce, na środku salonu Harry tańczył z Anne, a Addy z Carolaine.  Neville przyprowadził swoją dziewczynę Luelle – elfkę, z którą zaprzyjaźni ł się już podczas szkolenia, a dopiero teraz odważył się ją poprosić o chodzenie. W pewnych sprawach Longbottom nie zmienił się ani o jotę. Opalona brunetka wpatrywała się w swojego chłopaka z radością w oczach, a on nie mógł przestać się do niej uśmiechać.
Natomiast trochę dalej, przy stoliku w kącie Marco grał z gospodarzami w najzwyklejsze mugolskie karty. Wkurzony Książę Mroku stracił już prawie sto dwadzieścia galeonów.
- Nie martw się książątko, może w następnej kolejce ci się powiedzie – chciał go pocieszyć Dan, ale wkurzony wampir wrzasnął:
- NIE NAZYWAJ MNIE KSIĄŻĄTKO! – ostatnie słowo niemal wysyczał oburzony.
- Ależ Wasza Wysokość, cie chciałem cię urazi… - zaczął tłumaczyć się nocny elf, ale przyjaciel mu przerwał:
- Przestańcie mnie wkurzać. Dobrze wiecie, że chcę, abyście nadal zwracali się do mnie po imieniu – powiedział zirytowany. A po chwili ciszy, podczas której rozgrywali w skupieniu następną turę krzyknął: - Ha! Wygrałem!
- To nie możliwe – zaprzeczył Dan.
- Oszukiwałeś! – dodał jego brat.
- Tak jak i wy przez cały czas – odparł i odszedł od stołu, aby zrobić sobie kolejnego drinka. Alkohol na wszystkie mroczne istoty działał znacznie słabiej niż na ludzi. Nie martwili się więc, że jutro obudzą się z kacem.
Tymczasem Potter skończył tańczyć z Kapłanką i podszedł ku Neville’owi, który akurat też miał wolną chwilę.
 - Jak samopoczucie? – Zapytał go dhampir.
- Nie najgorsze – odpowiedział zgodnie z prawdą.
- A czemu nie wspaniałe? – Zapytał go przyjaciel. – Jesteś na imprezie, jak przypuszczam dobrze się bawisz, więc?
- Obawiam się jutrzejszego dnia – odpowiedział szczerze.
- TY masz najmniejsze problem z nas wszystkich. Nie zawracaj sobie tym głowy. Będzie, co ma być. Wyluzuj się!
 - Dobrze – obiecał mu i uśmiechną się wesoło, na znak, że już się nie smuci.  Po chwili przyłączyli się do reszty, która grała w Eksplodującego Durnia w wersji ulepszonej przez nikogo innego, jak samych gospodarzy. Dzięki użyciu w grze mrocznej magii rozgrywka była bardziej ciekawa i niebezpieczna, a także przyjemniejsza.




***


Na peronie 9 i ¾ jak zawsze panował okropny tłok. Matki żegnały swoje jedenastoletnie pociechy z łzami w oczach, a starsi uczniowie z uśmiechami na twarzach witali się ze swoimi kolegami. Wszędzie krążyli aurorzy i członkowie Zakonu Feniksa pilnujący porządku. W końcu, gdy wszyscy wsiedli, pociąg ruszył. Z rytmicznym tu-tu-tu-tu tu-tu-tu-tu opuszczali Londyn, jadąc do najlepszej w Europie szkoły magii i czarodziejstwa.
W jednym z przedziałów siedziała grupa przyjaciół: Harry, Neville, Dan i niewidzialny dla ludzi Danny (użył specjalnego zaklęcia). Ron i Hermiona, a także nowo mianowana Ginny siedzieli w przedziale dla prefektów. Natomiast Marco niechętnie dotrzymywał towarzystwa swojemu kuzynowi – Draconowi, którego nie darzył zbytnią sympatią. Mało tego. Nie cierpiał go.
- Jak myślicie, kto w tym roku zostanie nauczycielem OPCM? – Zapytał Neville.
- Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że będzie to ktoś kompetentny – odpowiedział Harry.
- A mi to wszystko jedno – wyraził swoją opinię Daniel. – I tak raczej niczego nowego się nauczymy.
- A właściwie to, jaki idiota wymyślił ten przedmiot? – Zastanawiał się Denis.
- My nie możemy bez niej żyć, bo ona jest częścią nas, dodaje nam siłę. Ale innych osłabia i się jej boją, bo nie znają jej dobrze – wytłumaczył mu Wybraniec.
- Fakt. Poza tym zazwyczaj ludzie tracą nad nią kontrolę i dlatego uważa się ją za niebezpieczną.
- Ale my umiemy się nią świetnie posługiwać i nic nam nie grozi – podsumował Potter.


***


Podróż minęła im spokojnie i nawet się nie obejrzeli, a już byli na stacji w Hogsmade.  Hagrid jak zwykle przywoływał do siebie niespokojnych pierwszorocznych, a starsi uczniowie szli w kierunku postoju powozów. Słychać było gwar wesołych rozmów. Harry pojechał do zamku z Ronem, Hermioną, Ginny, Nevillem i Danem, który odkąd zobaczył pannę Granger nie mógł od niej oderwać wzroku. „Zapowiada się ciekawy rok” – pomyślał sobie Potter.
Zerknął na swoich nowych przyjaciół. Wszyscy, łącznie z jadącym w sąsiednim powozie Marco i lecącym na miotle Denisem mieli na swoich rękach rękawiczki, zasłaniające ich pierścienie. Nie wiedzieli, kim są nowi nauczyciele i woleli dmuchać na zimne. Woleli nie ryzykować ujawnienia przez jakiegoś białego maga. Dlatego na rozkaz Księcia Mroku najlepsi rzemieślnicy w bractwie przez kilka dni wykonywali całkowicie odporne na magię, kryjące rękawice, w liczbie sztuk pięć. Każda para miała inny krój i wygląd. Dodatkowo, aby nikt się nie dziwił, że kilku uczniów zasłania ręce, Marco przy pomocy skonfundowanego kuzyna rozpuścił plotkę, że rękawice to najmodniejszy szyk sezonu i każdy powinien takie mieć.  Draco poinformował prawie wszystkich Ślizgonów o nowej „modzie”. Już kilka dni później Madame Malkin wyczerpały się ich wszystkie zapasy. Teraz niemal wszyscy uczniowie domu Salazara mieli na rękach rękawiczki. Nosiło je już kilku Krukonów i część Puchonów.
Wielka Sala wyglądała tak jak zawsze podczas rozpoczęć roków szkolnych, z tą różnicą, że dostawiono jeszcze jeden stół. Gdy Harry do niej wszedł mało go nie zemdliło. Całe pomieszczenie było wypełnione intensywną, białą magią. Gdy spojrzał na nowy stół – przeraził się. Potwierdziły się jego najgorsze przypuszczenia. Siedzieli przy nim członkowie Bractwa Światła, lustrując wszystkich wchodzących do Sali. Ich aury wręcz raniły światłem mroczne istoty. Abchin czuł się słabo. Wiedział, że tak dłużej nie wytrzyma. Musiał udać się do sztuczki, którą kiedyś pokazał mu Adrian: zagłuszyć, a raczej oddzielić od siebie mroczną aurę i zastąpić ją dającą mniej energii starożytną. Od razu poczuł się lepiej i usiadł obok Ginny. Po chwili powtórzyli to samo Dan i Neville i im też ulżyło. Usiedli obok niego.
- Patrzcie – szepnęła Hermiona wskazując na stół nauczycielski. Dopiero teraz Potter spojrzał na niego. Po prawej stronie dyrektora siedziała piękna blondynka, odziana w lśniącą białą szatę. Czuł od niej potęgę, białą magię i zdecydowanie. Od razu domyślił się, że ona jest dowódcą oddziału białych magów.
Popatrzył się nieco w prawo i zobaczył… Ivonne, złośliwą i wredną siostrę profesora Snape’a. Ze smutkiem zauważył, że zajmuje miejsce sympatycznej profesor Sprout. „O, nie! Tylko jej tu brakowało! Nie ma, co, ale fajna kadra nauczycielska” – pomyślał sobie i oparł się o stół, czekając na coroczne przemówienie Dumbledore’a.

0 komentarze: