wtorek, 24 stycznia 2012

Rozdział 35: "To tylko sen profesorze"


Dziękuję wszystkim za komentarze. Wybaczcie, że nie odpowiadam na każdy z nich, ale wszystkie je czytam ;)
Pozdrawiam wszystkich i życzę miłego dnia.
Jutro też pojawi się rano nowy rozdział.


Zdezorientowany, złotowłosy mężczyzna najpierw zerknął na ciało przyjaciela na podłodze, a dopiero później popatrzył się na trójkę Magów Mroku. Przez chwilę przyglądał się im w milczeniu, badając przy tym ich aury, a później rzucił na siebie silne zaklęcie ochronne (aby nie dostać też szoku. Przypominam, że Harry, Neville i Marco nadal mieli na sobie osłonę, która chroniła ich przed zbyt bliskim kontaktem z zabójczą dla nich magią światła).
- Kim jesteście? – zapytał bardzo poważnym głosem. Każdy z nich odpowiedział inaczej.
- Uczniem Hogwartu – stwierdził Książę Mroku.
- Zwyczajnym człowiekiem – oznajmił mu Potter.
- Lordem Voldemortem we własnej osobie – zażartował Longbottom.
- Ale zabawne – mruknął ironicznie nauczyciel. – Do tego, czym jesteście jeszcze wrócimy. A teraz mi lepiej powiedzcie co mu zro… - chciał zapytać, ale nie zdążył. Równocześnie w jego stronę poleciały trzy promienie. Dwa z nich były mrocznymi zaklęciami modyfikującymi pamięć, a ostatnie zaklęcie wprowadzało „drobne” zmiany w mózgu. Nie docenili jednak przeciwnika, który instynktownie wykonał skomplikowane salto w bok, a później zaatakował ich białą magią. Jednak ich było trzech i to jednych, z najlepszych w Mroczny Mieście, a on tylko jeden. I pewnie w ciągu kilku następnych minut udałoby im się go pokonać, obezwładnić i wykasować kłopotliwe wspomnienia z głowy, gdyby nie to, że nagle do klasy wpadł profesor Dumbledore i nauczycielka zielarstwa. Pojedynkujący się nie zdawali sobie sprawy, że rzucając w siebie skomplikowanymi zaklęciami narobili ogromnego hałasu. To wzbudziło podejrzenia przechodzących kondygnację niżej dyrektora i pani Snape. Gdy tylko owa dwójka weszła do kompletnie zniszczonej klasy stanęli jak wryci. Natomiast nauczyciel i uczniowie przerwali pojedynek. Wydarzenia potoczyły się tak szybko, że jeszcze nie całkiem zdawali sobie sprawę z tego co zrobili.
- Co tu się dzieje? – zapytał staruszek.
- To tylko sen, profesorze – powiedział Marco i nagle rzucił w jego stronę zaklęcie obezwładniające. W ostatnie chwili stojąca obok niego kobieta, wyczarowała tarczę i ochroniła go. Następnie przywołała różdżki wszystkich obecnych w Sali. – Nie wiedziała, że to nic nie da.
Tymczasem Harry telepatycznie, bardzo szybko razem z przyjaciółmi rozmawiał. Postanowili nie pogarszać swojej sytuacji i pozwolić nauczycielce działać. Jedno było pewne. Wpakowali się w wielkie kłopoty, do czego Potter niestety miał talent. W duchu był na siebie strasznie wściekły, że dopuścił do takiej sytuacji.
- Co tu się dzieje? – powtórzyła jeszcze raz, chłodnym głosem, mierząc intensywnym spojrzeniem całą czwórkę, a także ciało profesora od starożytnej magii.
- Nic, my tylko – zaczął tłumaczyć się pan Malfoy, ale Stefano Belloni mu przerwał:
- Cisza.  - A następnie rzucił w niego bezróżdżkowe zaklęcie prawny. Książę jednym ruchem ręki je zniwelował i uśmiechnął się złośliwie.
Dumbledore mrugnął dwa razy, a następnie, po chwili milczenia odezwał się:
- Drodzy Ivonne i Stefano, spokojnie, mamy czas. Co stało się Salazarowi?
- Nie mam pojęcia. Gdy tu weszłam, leżał już bez życia na podłodze. To ICH wina. Na dodatek ZAATAKOWALI  MNIE!!! – krzyknął Bolloni.
- To niedopuszczalne – zaczęła mówić pani Snape, ale dyrektor znowu jej przerwał:
- Co mu zrobiliście? – zwrócił się do trójki dotąd milczących, Mrocznych Magów?
- My? Nic – odparł zgodnie z prawdą Neville.
- Nie bądź śmieszny – wtrącił się Biały Mag. Po jego słowach zapanowała chwila milczenia.
- No, słucham – mruknął zirytowany Albus.
- On chyba dostał szoku od naszych aur magicznych. Sam je odsłonił, nie zabezpieczając się wcześniej.
- Właśnie, czemu o tym nie pomyślałem? – zastanawiał się nauczyciel białej magii.
- Nadal nie wiem, co tu się dzieje – Dumbledore powoli tracił już cierpliwość. Tymczasem Stefano kilkoma zaklęciami przywrócił do przytomności Salazara. Gdy ten, zobaczył zniszczoną klasę i przyjaciela pochylonego nad nim krzyknął.
- Jak się czujesz? – zapytał go z troską.
- Już dobrze. To niewiarygodne! Kim oni są? Co się stało z moją klasą? Co tu robi  dyrektor? Dlaczego ona ma w ręce tyle różdżek? Co się działo, gdy byłem nieprzytomny? – wyrzucił bardzo szybko z siebie profesor Know.
- Ja też chciałbym to wszystko wiedzieć – powiedział staruszek. Klasę na razie zostawmy w spokoju, a was zapraszam do mojego gabinetu na herbatkę i cytrynowego dropsa. Musimy porozmawiać – stwierdził i pierwszy wyszedł z zrujnowanej klasy.


Przez całą drogę na gabinetu dyrektora trójka magów intensywnie zastanawiała się jak wyplątać się z tej kłopotliwej sytuacji. Początkowo Marco chciał rzucić szkołę, ale gdy Harry przypomniał mu o jego matce, zrezygnował. Neville też miał kilka pomysłów, ale wszystkie wydawały się śmieszne. Byli zdani na łaskę tych nauczycieli. Ustalili jednak, że w ostateczności po prostu uciekną. O ile wcześniej za ich wybryk nie zostaną wyrzuceni z tej szkoły.
- Siadajcie – Dumbledore wskazał na sześć wyczarowanych foteli przed swoim biurkiem. Wszyscy odruchowo sprawdzili, czy ich osłony anty magiczne działają, a później zajęli miejsca. – Salazarze, tobie oddaję głos. Mam nadzieję, że wytłumaczysz nam, co się stało.
- Oni – wskazał na trójkę uśmiechających się ironicznie mrocznych magów. – Nie są zwyczajnymi ludźmi. Na mojej lekcji, gdy chciałem sprawdzić wiedzę uczniów z łatwością odbili mój silny, starożytny czar, a później kontratakowali skomplikowanymi zaklęciami starożytnymi. Pan Malfoy, który wszedł wcześniej, uchylił się błyskawicznie przed moim zaklęciem, czego nie byłby w stanie zrobić zwyczajny człowiek. Widzieliście, co się stało, gdy odsłoniłem ich prawdziwe aury! Są tak mroczne, że dostałem szoku. Zwykły człowiek nie wytrzymałby takiego natężenia mroku! – poskarżył, a później jego przyjaciel zabrał głos:
- Gdy wszedłem do klasy, od razu mnie zaatakowali. Chcieli wykasować mi pamięć. Gdyby nie wy to nie wiem co by ze mną zrobili. Oni nie są normalni! Normalne dzieci nie miotają w nauczycieli najpotężniejszymi klątwami! W dodatku praktycznie tylko czarno magicznymi!
- A pan to w ogólne nas nie atakował. Miotał w nas tak skomplikowanymi czarami świetlnymi, że gdyby któryś z nich w nas trafił, to zabiłby na miejscu! Od kiedy nauczyciele atakują uczniów? – zapytał odważnie Marco.
- Bo oni… - chciał mu się tłumaczyć Stefano, ale wściekły staruszek mu przerwał:
- Dość! To niedopuszczalne! Żeby w mojej szkole działy się takie straszne rzeczy. Najpierw te atak, a teraz to! – biadolił Dumbledore. – Ivonne, kochana, mogłabyś sprawdzić kim naprawdę są moi uczniowie? – poprosił kobietę. Ona błyskawicznie rzuciła na nich skomplikowane, czarno magiczne zaklęcie ujawniające, jakby od dawna na to czekała. „Kim ona jest do licha?” – myślał Potter. – „ Takich jak to zaklęć nawet na Nokturnie czy u Voldemorta nie można się nauczyć!” Popatrzył na jej rękę, ale nie miała pierścionka. Nie należała do Mrocznego Bractwa.
Po chwili Marco i Neville ukazali się w swych prawdziwych, wampirzych postaciach. Wyglądali zupełnie inaczej. Na Harry’ego oczywiście to nie zadziałało.
- Wampir i dhampir – stwierdził fachowo Salazar. – Ale co z Potterem?
- Jestem człowiekiem – oznajmił im z ironicznym uśmieszkiem. Po dwudziestu minutach i jedenastu czarach demaskujących nadal wyglądał tak samo.
- I co teraz Albusie? Wywalisz ich wszystkich ze szkoły? – zapytała z nadzieją pani Snape.
- Nie – odpowiedział prosto. – Oni też mają prawo się tu uczyć, chodź sądząc po ich mocy to wcale tego nie potrzebują. Jeśli złożycie przysięgę, że nie skrzywdzicie żadnego z uczniów to będziecie mogli tu zostać – zwrócił się do Neville’a i Marco. – Nawet nie chcę wiedzieć jak to się stało, że tacy się staliście i jak zaprzyjaźniliście się z Harrym – zmierzył ich badawczym spojrzeniem i kontynuował: - Oczywiście cała trójka dostaje szlaban. Marco u profesor Ivonne Snape, Neville u… profesor McGonagall, a Ty, Harry u… - chwilę się zastanawiał zanim powiedział – Cassandry Diego.
- CO??? – wszyscy nauczyciele równocześnie krzyknęli.
- Bez dyskusji. Czas szlabanu będzie zależał od waszej skruchy, no i oczywiście nauczycieli. Oni sami też ustalą czas i długość każdego szlabanu.
- Ale, dlaczego mam mieć szlaban z tą całą Cassandrą? – zapytał Wybraniec. – Co ma piernik do wiatraka?
- Nie dyskutuj mojej decyzji, chłopcze – mruknął Dumbledore.
Pół godziny później, po kilku pytaniach i obietnicach, że nie zrobią krzywdy, a także ustaleniu, na które zajęcia nie będą chodzić i jak tłumić aurę, aby nie przeszkadzała ona nauczycielom, a nauczycieli aury im, wyszli z gabinetu.
- Ale bliźniacy mają szczęście – powiedział Neville, gdy szli z Harrym do Wieży Gryffindoru. – O nich w tym całym zamieszaniu zapomnieli. A propo, ciekawe kiedy się kapną, że to nie jest jedna osoba? – zastanawiał się.
Już – Nie – Złoty – Chłopczyk uśmiechnął się i odpowiedział:
- Mam nadzieję, że niedługo. Muszę zobaczyć miny nauczycieli, gdy to odkryją.
- To na pewno będzie zabawne – stwierdził dhampir.
- Ale jestem zmęczony. Dobrze, że jutro sobota – powiedział Potter, gdy przechodzili przez portret.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Rozdział 34: Niespodziewany obrót wydarzeń


- Ile może zmieścić się do jednego żołądka?- zapytała Ginny, patrząc jak nowy, przystojny Gryfon zjada dziesiąte już udko z kurczaka. Wcześniej pochłonął ryż z truskawkami, dwa omlety, zupę cebulową i dwie, pieczone kiełbaski. Blondyn już dawno pobił rekord ustanowiony przez Rona, a nadal jadł i jadł. Dziewczyna nie wiedziała, że podczas obiadu miała do czynienia z dwoma braćmi – bliźniakami, którzy podczas posiłku zmieniali się po prostu miejscami.  Na początku posilił się Dan, który później wyszedł z Sali i udał się na odpoczynek do Mrocznego Miasta, a później Danny odwiedził jadalnię i też zaspakajał swój głód.
- No, co – oburzył się Dennis. – Trochę zgłodniałem – mruknął i nałożył sobie na deser wielki kawałek ciasta z owocami. Harry i Neville, którzy wiedzieli, co się dzieje, wybuchli śmiechem, widząc na twarzy rudowłosej grymas.
- Dan, a może jeszcze skusisz się na pudding? Jest wyśmienity – powiedziała mu Hermiona i posłała ciepły uśmiech.
- Nie – odpowiedział krótko i popatrzył na nią jak na idiotkę. Wszyscy, którzy go znali wiedzieli, że nie lubi dziewczyn w stylu panny Granger i okropnie go irytują miłe, wręcz czułe słowa. Natomiast panna Wiem – To – Wszystko – Lepiej – Niż – Wy zarumieniła się. Przedtem ten słodki przystojniak otwarcie ją podrywał, a teraz traktował z pogardą. Nie wiedziała, co jest grane. Popatrzyła smutno na chłopaka i wyszła z Wielkiej Sali.
- My też powinniśmy się zbierać – powiedział Potter i ruszyli w kierunku klasy językoznawstwa. Na czwarte piętro dotarli równo z dzwonkiem. Nowy nauczyciel właśnie miał zamykać drzwi. Tylko uśmiechnął się do uczniów lekko i przepuścił ich. Usiedli w dwóch ostatnich wolnych ławkach przed samym biurkiem nauczyciela.
- Witam was moi mili na pierwszej lekcji językoznawstwa – odezwał się mężczyzna i ściągnął kaptur. Ku zdziwieniu wszystkich Mag Światła miał krwistoczerwone, sterczące na boki włosy i przenikliwe seledynowe oczy. Jego twarz zdobiło kilka cienkich blizn, dodających mu powagi. – Nazywam się Severus Moson i znam sto pięćdziesiąt dwa języki – pochwalił się z dumą. – Niestety mamy w tygodniu tylko jedną godzinę i musimy ten czas dobrze wykorzystać.  Chodź pewnie chcielibyście poznać wiele popularnych, ale jednocześnie bardzo trudnych do opanowania, magicznych języków takich jak elficki, biało magiczny czy gobliński to niestety nie starczy nam na to czasu. Poznacie przez te dwa lata podstawy tylko dwóch, dość łatwych, a jednocześnie przydatnych w życiu: rzechyńskiego i gieratowego.
Później zaczął omawiać z nimi podstawowe zwroty w tym pierwszym. Potter, który oczywiście umiał się nim perfekcyjnie posługiwać, dzięki uporowi Sary; w ogóle nie uważał na lekcji. Miał to wszystko w jednym paluszku i pamiętał te zwroty zarówno nagle obudzony w środku dnia, jak i po ciężkim treningu na miecze z Godrykiem. Nie chciało mu się, więc słuchać dla niego niesamowicie nudnych słów nauczyciela. Właśnie od niechcenia rysował na pergaminie skomplikowane wzory roślinne, myśląc o florze Mrocznego Miasta, gdy nagle usłyszał swoje nazwisko. Z niezadowoleniem podniósł głowę i spojrzał niemal prosto w twarz swojego nauczyciela. Bliski kontakt z aurą Białego Maga go niemal oślepił. Niezauważalnie machnął ręką i nagle biurko nauczyciela przewróciło się z wielkim hukiem. Tak jak się spodziewał mężczyzna podszedł zdezorientowany do przewróconego mebla i zaczął rozglądać się po klasie w poszukiwaniu sprawcy. Tymczasem abchin szybko wyciągnął z szaty maleńką buteleczkę i wypił jej zawartość jednym haustem. Od razu zrobiło mu się lepiej. Tak niewiele brakowało, aby nauczyciel zauważył jego nietypową aurę. W tym czasie oczy wszystkich uczniów były zwrócone na przód klasy, gdzie Mag Światła bez użycia różdżki przywrócił biurko na swoje miejsce. To ich nie zaskoczyło, a zszokowało. Nie mieli pojęcia, co się tak naprawdę stało.
- Ktokolwiek to zrobił, poniesie tego konsekwencje wcześniej czy później – profesor oznajmił to już trochę mniej ciepłym tonem niż wcześniej. – Nie życzę sobie takiego przeszkadzania na moich lekcjach i znajdę sprawcę. – Po chwili milczenia przypomniał sobie o Harrym i obdarzył go badawczym spojrzeniem, po czym powiedział: - Uważa pan, że tak doskonale zna język rzechyński, że nie musi uważać na moich lekcjach? – zapytał teraz już na pewno lodowatym tonem ociekającym sarkazmem. Potter nie lubił jak go ktoś tak traktował, a zwłaszcza obcy ludzie. Postanowił się odgryźć. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami z idealnym akcentem powiedział po rzechyńsku:
- Tak. I uważam, że nie potrzebuję nudnej powtórki.  W odróżnieniu od moich kolegów nie jestem kompletnym ignorantem, jeśli chodzi o magiczne języki i znam podstawy kilku z nich.
Nauczyciela kompletnie zamurowało, ale szybko się opanował. Uśmiechnął się i w tym samym języku odpowiedział:
- Proszę, proszę. Nie spodziewałem się tego po tobie, panie Potter. Kto nauczył cię posługiwać się nimi z tak dobrym akcentem? – zaciekawił się.
- To nie pański interes, profesorze.
- Minus 10 punktów od Gryffindoru za brak szacunku do nauczyciela i olewanie lekcji – powiedział już po angielsku Mag Światła, zirytowany bezczelnością ucznia, a częściowo, aby ukryć zdziwienie. Natomiast reszta klasy patrzyła zdezorientowana na Harry’ego, nie znowu nie wiedząc, co się stało. Tylko Neville i Danny wiedzieli, o czym oni rozmawiali i teraz bardzo skupiali się, aby ukryć swoje rozbawienie. Kłopotliwe milczenie w klasie przerwał dźwięk dzwonka.
Następną lekcją była alchemia. Nauczała tego przedmiotu Sophia River, kobieta o srebrnych oczach i długich, fioletowych włosach. Nie marnując lekcji na wstęp, od razu przeszła do sedna. Najpierw wysłuchali długiego, aczkolwiek ciekawego wykładu o początkach alchemii, a później odpowiadali pisemnie na pytania tego dotyczące, zapisane na tablicy jednym ruchem różdżki nauczycielki.
Ostatnią tego dnia lekcją Harry’ego była starożytna magia.  Zmęczony, ale wesoły szedł szedł z przyjaciółmi do klasy znajdującej się jak na złość na jednej w najwyższych wież. Nadal nikt nie zwrócił uwagi na ich trochę odmienne aury. Teraz, aby maskować siebie używali znacznie słabszego, a także mniej skutecznego zaklęcia. Nie mieli siły na podtrzymanie potężnej osłony.
- Mam jakieś złe przeczucia – powiedział Neville stojąc przed zamkniętymi drzwiami do klasy. Na korytarzu nie było nikogo i to ich zaniepokoiło. Nagle cała trójka otrzymała telepatyczną wiadomość od Marco:
~ Uważajcie chłopaki, bo każdy, kto wchodzi do Sali dostaje ciężkim starożytnym zaklęciem na powitanie. Ja w ostatniej chwili je ominąłem. Nauczyciel chce sprawdzić czy ktoś z uczniów jest w stanie odeprzeć jego urok. Na powitanie miota Venus Cumulus.
~ Dzięki za informację – odpowiedział mu Potter, a później uśmiechnął się złowieszczo i zaczął szeptać coś do nocnego elfa i dhampira.
***
OKIEM SALAZARA KNOWA (NAUCZYCIELA STAROŻYTNEJ MAGII)
„Tak jak myślałem. Kupa bezwartościowych gówniarzy, którzy nie mają zielonego pojęcia o prawdziwej magii” – szeptał sam do siebie zielonooki brunet, wpatrując się w uwięzione w magicznej klatce, oszołomione silnymi urokami ciała uczniów. Nikomu do tej pory nie przyszło nawet do głowy, aby chociaż wyciągnąć różdżkę. „Zero rozumu, ostrożności” – myślał. Wszyscy poddali się bez walki. No… Prawie wszyscy. Tylko jeden chłopak uskoczył przed błyskawicznie lecącym promieniem i Salazar łaskawie go zostawił w spokoju. „O, idą kolejni” – kontynuował swój monolog. Naraz do Sali weszła trójka uczniów. „Dla nich dam coś trudniejszego” – pomyślał sobie i rzucił w ich stronę proste, ale niezbyt znane zaklęcie, którego skutkiem było zamknięcie w wielkiej szklanej kuli. Oczywiście bez możliwości wyjścia. Stojący na środku zielonooki szatyn sprawnie rzucił przeciw zaklęcie, a jego towarzysze kontratakowali.  Zdziwiony…  Zszokowany nauczyciel w ostatniej sekundzie rzucił ochronną tarczę, a później przez długi czas przyglądał się tej trójce.
KONIEC PERSPEKTYWY NAUCZYCIELA
Harry przybił „piątkę” kumplom, a później uśmiechnął się beztrosko do nauczyciela i przywitał się:
- Dzień dobry, panie profesorze.
Dopiero po dłuższej chwili Mag Światła się opamiętał. Najpierw odczarował resztę uczniów, a potem powiedział:
- Nazywam się Salazar Know i będziecie się ze mną uczyć podstaw starożytnej magii. Na razie będą to zajęcia teoretyczne, a dopiero później przejdziemy do praktyki. Czy ktoś oprócz tej trójki, która dostaje właśnie po dziesięć punktów dla swojego domu – wskazał na Czarnych Magów, uśmiechających się złośliwie – zna jakieś staro magiczne zaklęcia? – milczenie. Marco się nie przyznał. – Nikt? – zapytał ponownie, jednak nikt się nie zgłosił. – Trudno. Jakoś sobie poradzimy. Siadajcie – powiedział, a następnie machnął różdżką i pojawiły się ławki. Następnie zaczął z nimi omawiać najprostsze zaklęcia obronne, oczywiście te powstałe w starożytności. W chwili, gdy zadzwonił dzwonek, krzyknął: - Na zadanie domowe poszukajcie informacji o Starożytnej Twierdzy Otchsom i przygotujcie krótkie wypracowanie na jej temat. A czwórka, która się obroniła, do mnie.
Abchin, wampir, dhampir i nocny elf podeszli do niego.
- Co pan profesor chciał? – zapytał Neville, a Danny dodał:
- Ja mam jeszcze jedną lekcję i śpieszę się.
- To możesz już iść, a ja porozmawiam z twoimi kolegami – powiedział do niego pan Know, a ten wybiegł z Sali.
- Dobrze, najpierw usiądźcie – wskazał na potrójną ławkę przed jego biurkiem. Zaniepokojeni uczniowie usiedli.
- Nie będę owijał w bawełnę i powiem prosto z mostu. Normalny człowiek nie dostrzegłby tak szybko lecącego zaklęcia, a tym bardziej nie zdążyłby znaleźć odpowiedniego przeciw zaklęcia, a co dopiero rzucić je poprawnie. Także zwykły człowiek nie byłby w stanie tak szybko rzucić zaklęcia kontratakującego, jeśli nie ćwiczyłby go tak długo. I po trzecie. Normalni ludzie nie mają takiego dobrego wzroku i refleksu, aby umknąć tak silnemu, a tym bardziej niespodziewanemu zaklęciu. I co pan na to powie… o, na przykład, panie Potter? – zapytał sztyletując młodzieńca wzrokiem.
- Czy pan coś sugeruje? – zapytał całkowicie opanowanym głosem.
- A owszem. Jak to możliwe? Kim jesteście? Wampirami? Elfami? Endlonami*? Istotami cienia? – zapytał przebiegle. Harry zaśmiał się bezczelnie z podejrzeń nauczyciela, ale w duchu przyznał mu świetne wyczucie i  intuicję. Mało, kto potrafił wykrywać rasy bez użycia magii. Natomiast jego przyjaciele pobledli.
- Jestem najzwyczajniejszym człowiekiem – częściowo skłamał bez mrugnięcia Harry, który przecież miał dar kameleona. I zdecydowanie nie był normalny. Odezwał się tyko po to, aby odciągnąć uwagę nauczyciela od słabo zamaskowanych przyjaciół
- Zobaczymy – mruknął i niespodziewanie rzucił na niego bardzo silne, bezróżdżkowe, na szczęście starożytne, zaklęcie ujawniające. Chłopak się tego nie spodziewał. Jednak gdyby chciał mógłby za pomocą magii mroku je odbić, jednak nie wolał sobie robić jeszcze większych kłopotów. Promień uderzył w niego. Nic się nie stało z jego ciałem. Magowi Światła mina zrzedła.
- To niemożliwe! – krzyknął i rzucił na niego jeszcze kilka zaklęć ujawniających. Bez skutku. Nie zmienił go nagle w ogra ;) Niestety ostatni czar odkrywał aurę wszystkich osób w promieniu dwudziestu metrów. I gdy niesamowicie potężne aury trzech mrocznych magów się odsłoniły i ukazały w całym swoim pełnym obliczu… Nauczyciel zemdlał. Jego ciało dostało, mówiąc po ludzku dostało szoku termicznego, z powodu nagłego kontaktu z obcą, złą energią. Cała trójka wybuchła śmiechem i już chcieli zmodyfikować jego pamięć i uciec jak najszybciej z pomieszczenia, gdy nagle… Drzwi otwarły się z hukiem i wszedł nauczyciel od białej magii.
- Znalazłem to, o co mnie pro… - nie skończył, gdy w powietrzu wyczuł silną, mroczną magię i zobaczył ciało jego przyjaciela, leżące bez życia na podłodze.
*Endlonowie – rasa magiczna. Jej przedstawiciele nie należą ani do Magów Mroku, ani do Magów Światła. Są oni neutralni i dość silni. Pojawią się jeszcze w tym opowiadaniu.

niedziela, 22 stycznia 2012

Rozdział 33: Pierwsze lekcje w Hogwarcie

Ten też rozdzialik był niesprawdzany.



Nad jeziorem Spokojnego Wichru, pod swoim ulubionym drzewem siedział Harry Potter. Lubił analizować różne wydarzenia, a ostatnio stało się coś, co dało mu dużo do myślenia. Po pierwsze zastanawiała go postać pięknej dowódczyni Magów Światła, która niemal przyłapała go na grzebaniu jej w umyśle. Po raz kolejny przed jego oczami pojawiła się zgrabna sylwetka kobiety. Ciekawiło go, dlaczego go wtedy nie zdemaskowała. Przecież z łatwością mogła sprawdzić, kim był intruz, a jednak tego nie uczyniła. Dlaczego?
Druga sprawa: morderstwa tak blisko zamku. Jak do tego doszło? Czyżby śmierciożercy byli tak inteligentni, że zdołali wyprowadzić w pole Dubledore’a? Na szczęście Madzy Światła złapali ich… I bez żadnych skrupułów zabili wszystkich. To też mu się nie podobało. Tak bez procesu, przesłuchania. Przecież nikt nie zasługuje na karę śmierci, nawet morderca! Tego nauczono go podczas szkolenia: ludzkie życie jest cenne i nie należy go marnować, mimo, że jest bardzo kruche i krótkie. Widocznie „Biali” mieli inne zdanie na ten temat.
Z zamyślenia wyrwał go odgłos kroków. To Anne szła w jego kierunku. Dziś też się z nią umówił. Nie! Nie na randkę. Wręcz odwrotnie. Traktował ją jak przyjaciółkę, a nawet siostrę, której mógł powiedzieć wszystko. Często zwierzali się sobie wzajemnie. Nic tak nie pomaga, jak wygadanie się drugiej osobie, wyrzucenie z siebie problemów.
- Cześć, jak ci minął dzień? – zaczął rozmowę.
- Nudno, jak zawsze w pierwszy dzień szkoły. Chociaż Madame Maxim założyła bardzo oryginalną suknię z końskiego włosia i norek. Założę się, że jutro będzie na okładce, co najmniej dwóch francuskich, a może i nawet brytyjskich magazynów o modzie.
- A jak samopoczucie? – Gdy o to zapytał, twarz Kapłanki od razu się zmieniła.
- Kiepskie. Najchętniej udusiłabym Neville’a. Myślałam, że na tej imprezie u bliźniaków poprosi mnie o chodzenie, a on tymczasem jest z INNĄ! – Powiedziała, a po chwili dodała: - Nie wiedziałam, że z niego taki podrywacz.
- Niestety, ale z tą elfką wygląda na szczęśliwego i czuje się z nią bardzo dobrze i swobodnie – rzekł zgodnie z prawdą. Bardzo dobrze znał przyjaciela i wiedział, że się nie myli. Chwilę milczeli, a później zapytał z powagą: - Naprawdę ci na nim zależało?
- No… Ja… - zaczerwieniła się i zaczęła się plątać.
- Więc o nim zapomnij i znajdź sobie kogoś odpowiedniejszego – doradził jej. – Kogoś, z kim naprawdę będziesz szczęśliwa.
- Dzięki za dobrą radę – powiedziała i uśmiechnęła się. – Muszę już wracać. Mam obowiązek jeszcze dziś stawić się w kwaterze, no a później szkoła.
- Ja też już będę się zbierał. Siedziałem tu już dość długo. Do zobaczenia.
- Pa, pa – odpowiedział i rozpłynęła się we mgle. Podczas szkolenia poznali rodzaj dużo bardzie przydatnej i zaawansowanej, oczywiście czarno magicznej teleportacji. On też przeniósł się do Hogwartu. Bez problemu ominął bariery zabezpieczające.
Z niezadowoleniem zauważył, że jego lokatorzy już nie śpią. Miał świetny pomysł na obudzenie ich. „Nic się nie stało, wykorzystam go innym razem” – pocieszył się w duchu, a później zmienił postać i szaty, kilkoma ruchami rąk. Przy stoliku Dan grał z Nevillem w karty, a Danny jak zwykle jeszcze dolegiwał w łóżku.
- I jak, udała się randka? – Zapytał ten ostatni, z bezczelnym uśmiechem na twarzy. Potter postanowił też grać w tę grę i odpowiedział:
- Cudowna.
- Dziewczyna czy randka? – Dociekał Denis.
- Obie wspaniałe – rzekł abchin i otworzył książkę do starożytnej magii, dając przyjacielowi do zrozumienia, że nie ma ochoty na głupie żarty.


***


Dwie godziny później, za dziesięć ósma wyszli z dormitorium. Dziś Dan miał uczestniczyć w pierwszych czterech lekcjach, a później Danny miał iść na językoznawstwo, alchemię, starożytną magię i jeszcze dodatkowo runy. W pokoju wspólnym nie było już prawie nikogo. Spotkali za to wkurzonego Rona, który rzucił Harry’emu mordercze spojrzenie.
- Co się dzieje, Harry? Wolałeś być z fajtłapą i nowym niż ze mną? – Krzyknął.
- A co, nie wolno mi? – Odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Zawiodłem się na tobie – mruknął Weasley i zniknął za portretem Grubej Damy.
- A mu, co się stało? – Zapytał dhampir, nie zwracając nawet uwagi na obelgę, skierowaną pod jego adresem.
- Zazdrość go zżera – odpowiedział Dan.
- Ta, fachowiec się znalazł – powiedział z ironią Potter. – Ron już taki jest. Szybko mu przejdzie, nie martwcie się.
Jako jedni z ostatnich weszli do Wielkiej Sali. Szybko zjedli śniadanie, nawet nie czytając artykułu w Proroku o ataku na Pierwszorocznych i pobiegli na transmutację. Nie chcieli się spóźnić już pierwszego dnia nauki. Zdążyli w ostatniej chwili. Profesor McGonagall właśnie zamykała drzwi klasy. Usiedli w potrójnej ławce przy oknie, blisko nauczycielki. Opiekunka Gryfonów najpierw sprawdziła obecność, a później zaczęła przemowę:
- Wszyscy obecni w klasie zdali Sumy na przynajmniej Zadowalający, a niektórzy nawet na Wybitny. Gratuluję wam, a jednocześnie ostrzegam, że w tym i następnym roku będę od was wymagała znacznie więcej niż dotychczas. Zaawansowana transmutacja to nie przelewki. Na początku roku szkolnego będziemy… - do tego momentu abchin ją słuchał. Później zaczął rozmowę telepatyczną z przyjaciółmi. Kończył właśnie dyskutować z Nevillem na temat stylów walki na miecze, gdy zadzwonił dzwonek. Szybko poderwali się z miejsc i udali w kierunku cieplarni, która znajdowała się po drugiej stronie zamku. Dotarli przed szklarnie, jako jedni z pierwszych i szybko zajęli miejsca w kącie.
Gdy wszyscy byli już obecni, tylnymi drzwiami weszła nowa nauczycielka. Ivonne była bardzo podobna do brata. Takie same czarne oczy i włosy. Tylko te ostatnie w jej wypadku były zadbane i lśniące. Zmierzyła klasę krytycznym spojrzeniem.
- W tej klasie nie ma miejsca dla nieuków. Wiem, że wszyscy tu obecni mieli ocenę pozytywną na Sumach z tego przedmiotu, ale to stanowczo za mało – oświadczyła zimnym głosem. – Dlatego napiszecie dwugodzinny test sprawdzający. Zostaną tylko ci, którzy napiszą go na powyżej 90%. A jeśli się okaże, że jesteście tylko bandą dzieciaków i nie umiecie nawet tyle to zostanie dziesięć najlepszych osób – oznajmiła chłodnym tonem i bez zbędnych słów rozdała arkusze.
Jedno zerknięcie abchina na tekst wystarczyło, aby stwierdzić, że jak na poziom szóstoklasistów jest wyjątkowo trudny, a pytania podchwytliwe. On jednak nie dał się zwieść i wszystko napisał poprawnie.
Chciał się upewnić telepatycznie Neville’a czy dobrze odpowiedział na jedno pytanie, ale nie mógł. Coś go blokowało. Nauczycielka rzuciła widocznie jakieś zaklęcie. „Ta jędza nie jest normalna” – pomyślał sobie. – „Zna świetnie czarną magię, a zwyczajnym ludziom się to zazwyczaj nie zdarza. Ale to Snape” – uspokajał się w duchu, jednak ciągle coś mu tu nie pasowało. –„Gdzie ona się nauczyła silnego, prawie zaliczającego się do mrocznych, czarno magicznego zaklęcia, blokującego na pewnym obszarze magię umysłu?” Potter mógł je złamać, ale wolał nie wywoływać wilka z lasu. Już i tak pewnie zauważyła ich próby kontaktu ze sobą. Nie chciał przesadzić i jeszcze bardziej pogorszyć sytuacji.
- Koniec czasu! – Krzyknęła nagle nauczycielka i zaczęła zbierać sprawdziany. Chwilę później zadzwonił dzwonek.
W końcu nadszedł czas na długo oczekiwane przez wszystkich zajęcia: białą magię. Harry, Neville i Dan stali zaniepokojeni przed klasą na drugim piętrze, czekając na nauczyciela. Te zajęcia mieli razem z siódmą klasą. Cztery klasy – dwie Ślizgonów i dwie Gryfonów. Już bał się, co może się wydarzyć na tych lekcjach. Także zdenerwowany Marco stał kilka metrów dalej, nie słuchając w ogóle tego, co miał do powiedzenia mu Draco. Wszyscy Madzy Mroku rzucili na siebie skomplikowane zaklęcia ochronne, które szybko wyczerpywały ich magię. Nie było szansy utrzymać tej ochrony dłużej niż godzinę. Na dodatek nie mieli stuprocentowej pewności, że ich bramy nagle nie opadną. Dodatkowo, jeśli nauczyciel zacząłby coś podejrzewać i rzucił proste, biało magiczne zaklęcie sprawdzające – wszystko od razu by się ujawniło.
Nagle drzwi do klasy się otwarły, a złotowłosy mężczyzna gestem zaprosił ich do środka. Potter usiadł w jednej z ostatnich ławek. Przed nim miejsca zajęli Dan i Neville.
- Od razu mówię, że to pierwsza i ostatnia lekcja teoretyczna białej magii – powiedział dziwnym, trochę grubym głosem, nauczyciel w szatach Maga Światła. – Nazywam się Stefano Belloni i będziecie skazani na moje towarzystwo odpowiednio przez rok lub dwa, kilka razy w tygodniu. Oczekuję od was dyscypliny, a także zaangażowania na lekcjach. Teraz, w obliczu nadchodzącej wojny, – mówił bez ogródek - biało magiczne zaklęcia będą wam jeszcze bardziej potrzebne niż normalnie i nie raz i nie dwa uratują wam skórę. Jak to jest z tą całą magią… Może zacznę od początku i poukładam to wam ładnie w głowach, bo ostatnio trochę się to wam wymieszało: magia światła, biała magia, starożytna magia. Jak to się je? Tak ogólnie w magii można wyróżnić cztery grupy. Do pierwszej zaliczamy magie poszczególnych ras takich jak elfy czy wampiry. Druga grupa dzieli się na trzy całe potęgi: Jeden – szarą, której uczycie się już od kilku lat, i której używacie, na co dzień; Dwa – czarna magia, gdzie najpotężniejsze są zaklęcia tak zwane mroczne i trzy: biała magia, gdzie najsilniejsze są zaklęcia światła. Każdy czarodziej może używać szarej magii, ale zupełnie jest w przypadku białej i czarnej.  One się wzajemnie wykluczają, odpychają, krótko mówią to przeciwieństwa. A już w ogóle jeden człowiek nie może używać zaklęć światła i mroku. To po prostu nie możliwe. Albo to albo to. Do trzeciej grupy zalicza się magię czasu, czyli epok historycznych np. starożytna, średniowieczna, a nawet prehistoryczna. I ostatnia jest magia żywiołów: woda, powietrze, ziemia i ogień, ale to już zupełnie inna bajka – na chwilę przerwał mówić. A później kontynuował, chodząc po klasie: - Jak sama nazwa naszych zajęć mówi, my będziemy się zajmować tylko i wyłącznie białą magią, której pierwsze, podstawowe zaklęcia poznacie na następnej lekcji. Jakieś pytania? – Zapytał, lustrując klasę swoimi złotymi oczami. Pierwsza rękę odważyła się podnieść jak zawsze ciekawska Hermiona.
- Tak, panno…
- Granger – podpowiedziała szybko brązowowłosa. – Czy ktoś, kto ma na ręce Mroczny Znak, może uczyć się tego przedmiotu? – Zapytała, patrząc sugestywnie na Ślizgonów.
- Nie. Stwierdził krótko. – Ale w klasie nie ma takiej osoby. Wyczuwam czarną magię na kilometr, a magiczne znamię cuchnie nią wyjątkowo paskudnie – powiedział „Biały”.
Dan uśmiechnął się porozumiewawczo do przyjaciół. Oni używali na sobie mrocznej magii, co prawda bardzo słabo wykrywalnej, ale jednak. Nauczyciel na pewno, gdyby miał taki nochal, jakim się przechwalał, wykryłby ich czary. A tego nie zrobił. Czyli kłamał.
Draco Malfoy też miał coś do powiedzenia. Szybko podniósł rękę, a gdy nauczyciel pokiwał głową, wyrzucił z siebie:
- Panie, profesorze, a co jeśli ktoś nie chce się uczyć tego przedmiotu, wolę drugą stronę magii?
- To zapraszam, do Dumstrangu. W Hogwarcie obowiązuje ten przedmiot i nie ma od niego zwolnień.
Także Harry’emu na język nasunęło się jakiś czas temu pytanie. Walczył z sobą czy zapytać się czy nie. W końcu dał na wygraną i podniósł rękę:
- A jeśli jestem na przykład… wampirem i nie mogę się uczyć tego przedmiotu to, co wtedy?
- Nie bądź śmieszny, zamienia się w wampira w wieku 21 lat, a tym masz zaledwie szesnaste. To fizycznie nie możliwe – odpowiedział Mag Światła. Nagle Draco szturchnął Marco i szepnął do niego, tak głośno, że wszyscy słyszeli to, co powiedział:
- Ty masz tyle lat! Jesteś nim? No przyznaj się mój krwiożerco! – Dobrze, że Książę Mroku umiał świetnie panować nad emocjami, bo wszystko mogłoby się wydać już w tym momencie. Bez wahania odpowiedział „ulubionemu” kuzynkowi:
- Tak! Ujawniłeś mnie, jestem wampirem. Zaraz wyssę z ciebie krew – szepnął głośno z ironią w głosie. – Profesorze, dostanę taryfę ulgową? – Zwrócił się z udawaną nadzieją do nauczyciela.
- Dla żadnych czarno magicznych istot taryfy ulgowej nie będzie – krzyknął trochę zirytowany, a trochę rozbawiony. Minus dwadzieścia punktów dla Slitherinu, a dla pana, panie Malfoy („Skąd on do licha wie jak nazywa się ten głupi arystokrata?” – Pomyślał sobie w tym momencie Potter) – szlaban. O szesnastej, jutro w moim gabinecie. Znajduję się on naprzeciwko tej klasy. Na moich lekcjach nie życzę sobie głupich żartów. Niech to będzie dla was przestrogą, bo nie będę następnym razem taki łago… - nie dokończył, bo zadzwonił dzwonek, zaczynający ukochaną przez uczniów, przerwę obiadową.
- Zgłodniałem – powiedział Dan do kolegów i pierwszy wyszedł z klasy. 

Rozdział 32: Hogwart

Od tego rozdziału już nie sprawdzam błędów - myślę, że ich już nie ma. Jednak jeśli takie znajdziecie, napiszcie mi o tym w komentarzu, a je poprawię ;)
Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli :D

W tafli otaczającego Hogwart jeziora odbijało się rozgwieżdżone niebo. Mimo, że ciemne chmury chwilowo zasłaniały księżyc było jasno. Niezliczona ilość gwiazd oświetlała przerażonych Pierwszorocznych, wedle tradycji płynących łódkami do zamku.
I właśnie wtedy, gdy już zbliżali się do brzegu, coś zaczęło się dziać. Ni z tond ni z owąd pojawiło się dziesięć, czarno ubranych i zamaskowanych postaci na miotłach. Zaczęło się istne piekło. W kierunku przerażonych jedenastolatków leciały różnokolorowe promienie. Przeważały czerwone, ale zdarzały się też zielone. Wybuchła panika. Dzieci krzyczały i piszczały. Roztropniejsi kładli się na dnach łódek, pod ławkami, a głupsi nic nie robiąc, wpatrywali się z przerażeniem na atakujących lub nawet skakali do wody, zapominając, że nie umieją pływać. Hagrid też nic nie robił. Z przerażeniem w oczach przypatrywał się tej rzezi, całkowicie sparaliżowany. Zaklęcia odbijały się od niego, nawet nie raniąc. W końcu jednak pół olbrzym opamiętał się i krzyknął bardzo głośno:
- POMOCY!!! ŚMIERCIOŻERCY NA MIOTŁACH NAS ATAKUJĄ!!!
Przez moment nic się nie działo, ale chwilę później na każdej z łodzi dosłownie wybuchło białe światło i na każdej z łodzi aportowały się po dwie osoby w jasnych szatach. Część atakowała śmierciożerców, a reszta ratowała dzieci. Niestety dla kilku z nich na ratunek było za późno. Nawet najsilniejsza biała magia nie przywróci martwych do życia. I tak zwolennicy Voldemorta pod nosem Dubledore’a i Magów Światła po raz pierwszy zaatakowali Hogwart. (Należą im się gratulacje za inwencję twórczą. Świetny pomysł z tymi miotłami – na ziemię Madzy Światła rzucili zaklęcia zabezpieczające, ale nie pomyśleli o powietrzu, otaczającym szkołę. – komentarz autorki)

A tymczasem w Wielkiej Sali starsi uczniowie siedzieli i czekali. Zastanawiali się, co się stało z Pierwszorocznymi. Nowi uczniowie zazwyczaj przybywali kilka minut po tych starszych, a dziś było inaczej. Minęło pół godziny i nic. Ani słychu, ani widu. Harry cicho szeptał o czymś z przejęciem z Danem, a niezadowolony Marco siedział obok swojego kuzyna Dracona przy stole Slitherinu. Tiara Przedziału nie posłuchała próśb Księcia Mroku i nie przydzieliła go do Gryfonów. Gdy zapytał się, dlaczego to zrobiła, odpowiedziała, że jest prawie stu procentowym Ślizgonem i nigdzie indziej się nie nadaje.
Na razie Madzy Światła nie zwrócili uwagi na ich odmienne aury i mieli spokój. Wiedzieli jednak, że nie potrwa on długo. Nagle niezwykle wyczulony na magię umysłu Potter poczuł „telepatyczną wiązkę”, jak nazywał potocznie to dziwne zjawisko w myślach. Ktoś w tym pomieszczeniu rozmawiał z kimś telepatycznie i chłopak wiedział, że to nie jego przyjaciele, bo znał ich „wiązki”. Ta była jakaś inna, jaśniejsza i delikatniejsza. Nie rozpoznawał jej. Postanowił bez chwili zastanowienia włamać się do tego umysłu i podsłuchać, o czym rozmawiają. Użył dość silnej i słabo wykrywalnej magii, ale nie tej najlepszej, na poziomie arcymistrzowskim, bo nie chciało mu się marnować niepotrzebnie energii.
Zdał sobie sprawę, że popełnił błąd dopiero wtedy, gdy poczuł bardzo silne wypchnięcie z umysłu. Tylko dzięki długiej praktyce z Sarą, nie przeleciał na drugi koniec Sali i nie walnął głową o ścianę, co zamierzała zrobić osoba wywalająca intruza. Zamiast tego tylko trochę się zachwiał, ale i to szybko zamaskował ziewnięciem. Zerknął na stół nauczycielski, skąd wyczuł energię. Zdezorientowana dowódczyni Magów Światła rozglądała się po Sali, szukając czegoś, a raczej kogoś. Od razu zorientował się, że była to ona. „Ale jestem głupi” – pomyślał sobie. – „No to już po mnie! Po co ja pchałem się jej do umysłu?” Zastanawiał się też czy nie zdemaskuje go po uczcie. Wiedział, że istniały takie zaklęcia, którymi można było sprawdzić, kto próbował ci dostać się do umysłu.
Blondynka przestała rozglądać się po Sali i zaczęła szeptać coś do Dubledore’a. On momentalnie zbladł, a później kilka razy pokiwał głową. Nagle dyrektor wstał i przemówił:
- Niestety, ten rok szkolny musimy zacząć od przykrego komunikatu. Śmierciożercy zaczaili się przy granicach szkoły i zaatakowali Pierwszorocznych, którzy byli bez ochrony – mój błąd. Na szczęście pomoc szybko nadeszła, bo Madzy Światła stojący przed szkołą, usłyszeli wołanie o pomoc Hagrida i ruszyli na ratunek. Teraz leczą rannych i niestety… - Tu przerwał na chwilę i popatrzył smutno po Sali. – Szukają ciał zabitych. Już znaleźli trzy, ale może być ich więcej. Nowi uczniowie zostaną przydzieleni do domów jutro, gdy wszyscy zostaną uleczeni. – Gdy to powiedział większość osób momentalnie zbladło, a kilka zaczęło cicho łkać. Harry nie spodziewał się tego. „Przecież jest wojna. Jak Dumbledore mógł być taki głupi i puścić na jezioro te dzieci bez jakiejkolwiek ochrony?!” – myślał. Jego przyjaciele podzielali jego zdanie. A tym czasem Albus kontynuował:
- Wiem, że to wielka tragedia, ale trzeba dalej żyć. Trwa wojna i musicie przyzwyczaić się do śmierci – w momencie, gdy staruszek to powiedział abchin niemal wybuchnął śmiechem. „Co on mówi? To tylko pogarsza sytuację!” – myślał. I rzeczywiście na twarzach wielu uczniów w tym momencie wymalował się szok i rozpacz. Jakby tego nie widząc dyrektor uparcie mówił dalej: - Witam was wszystkich na kolejnym roku nauki w Hogwarcie. Zanim zacznie się uczta chciałbym przypomnieć, że wstęp do Zakazanego Lasu nadal jest ZAKAZANY i w tym roku za to przewinienie będą jeszcze cięższe kary. Po za tym cisza nocna obowiązuje od godziny 22, a od 21 nie wolno chodzić samotnie po zamku. Czy to jasne? – zapytał patrząc na Granger, Wesleyów (Rona i Ginny) i Pottera. Ten ostatni uśmiechnął się bezczelnie. Albus znowu udawał, że tego nie widzi i mówił dalej. – W tym roku szkolnym doszło kilka nowych przedmiotów i chciałbym wam przedstawić nauczycieli od nich, a także nowych od Zielarstwa i OPCM. Profesor Ivonne Snape zastąpi profesor Sprout, która odeszła na zasłużoną emeryturę. – „Czarnowłosa jędza”, jak Harry w myślach ją nazywał, wstała i kiwnęła głową, uśmiechając się przy tym wrednie. – Z racji, że w tym roku podwojono ilość godzin Obrony przed Czarną Magią nauczycieli tego przedmiotu będzie dwóch. Profesor Ksenofilius Steans będzie nauczał roczniki jeden do cztery, a profesor Leon Antio pięć do siedem – gdy mówił to najpierw skłonił się siwowłosy staruszek, w jasnych szatach, siedzący obok Snape’a, a później jego sąsiad, krótko obcięty blondyn. Oboje byli Magami Światła. – Cassandra Diego będzie uczyła roczniki 6 i 7 sztuk walki – tu kiwnęła głową owa blondynka – dowódczyni Ochrony Zamku. Reszta nowych nauczycieli siedziała przy stole „białych”. Gdy dyrektor wyczytywał ich, po koli się kłaniali. Ich nazwiska nic Potterowi nie mówiły.
I w końcu nadeszła długo wyczekiwana przez wszystkich uczta. Na stołach pojawiały się najróżniejsze potrawy. Uczniowie zaczęli pochłaniać duże ilości kiełbasek, udek, sałatek, jajek w majonezie, indyków w sosie musztardowym, puree ziemniaczanych i innych pyszności. Dopiero, gdy zaspokoili pierwszy głód zaczęli rozmawiać.
 - Jak myślicie, w jaki sposób śmierciożercy dostali się tak blisko szkoły? – zapytał Ginny, kończąc jeść omlet po węgiersku.
- Nie. Mum. Pomyjęciea. – odpowiedział jej Ronald między kilkoma gryzami kurczaka.
- Mnie martwi, że bezkarnie zabili kilku uczniów, tuż pod nosem dyrektora. Gwarantował wszystkim uczniom bezpieczeństwo, a teraz to – wyraziła swoją opinię Hermiona.
- Tego nikt się nie spodziewał – mruknął Neville, a Harry mu przytaknął.
- Faktycznie. Dumbledore powinien mieć więcej oleju w głowie. Teraz ma nauczkę i nad wszystkim zastanowi się dwa razy – powiedział Dean.
- Racja. A po za tym ci Madzy Światła to naprawdę potężne istoty. Kiedyś czytałam o nich w bibliotece. Chciałabym być jednym z nich, ale nie przyjmują do siebie zwykłych śmiertelników – wyżaliła się Hermiona.
- Że Ccho? – zapytał Ron z pełnymi ustami sałatki.
- Nie mów z pełnymi ustami, Ronaldzie – oburzyła się Miona na swojego chłopaka.
- Kim jest ten mały, dziwny gościu obok Hagrida? – odezwał się po raz pierwszy Dan, który wcześniej był zajęty wpatrywaniem się w Hermionę. Oczywiście, jej chłopak tego nie zauważył, bo ciągle tylko jadł.
- To nauczyciel zaklęć. Jest naprawdę sympatyczny i dobrze uczy – odezwała się Hermiona i szybko się zarumieniła, bo Nocny Elf popatrzył jej prosto w oczy.
- Nie sprawia wrażenia zbyt inteligentnego – mruknął Daniel, nadal patrząc na brązowowłosą. Abchin, który przysłuchiwał się tej wymianie zdań, uśmiechnął się. Szepnął kilka słów do Danny’ego, siedzącego pod stołem. Dennis uśmiechnął się wesoło i odpowiedział coś telepatycznie przyjacielowi, który zaśmiał się cicho.
Powoli uczta dobiegała końca. Opiekunowie zaczęli swoim uczniom rozdawać Plany Lekcji. Harry znudzony zerknął na swój:


Jutro miał sześć lekcji: Transmutację, Zielarstwo, Zielarstwo, Białą Magię, Językoznawstwo, Alchemię i Starożytną Magię. „Nie jest tak źle. Podczas szkolenia było dwa razy tyle i jakoś wytrzymałem” – pocieszał się. Jak się okazało bliźniacy mieli jeszcze gorzej, bo oni zapisali się na dwa przedmioty więcej. No, ale oni przedmiotami dzielili się na połowę. Natomiast inni uczniowie zaczęli jęczeć i narzekać. Nawet zdenerwowana Hermiona mruczała pod nosem: „Kiedy ja zdążę zrobić wszystkie czapeczki dla skrzatów? Mało czasu, mało…”
- Dobra, zbieramy się – powiedział Potter do Dana i Neville’a. Obaj wstali od stołu i poszli za nim. Blisko nich leciał też na miotle niewidzialny Danny. Pokój wspólny Gryffindoru spodobał się bliźniakom. Po pobieżnym rozglądnięciu się po nim udali się jednak do dormitorium, bo nawet oni byli zmęczeni tym długim dniem. Jakież było ich zdziwienie, gdy okazało się, że szósty rok podzielono na dwie grupy, bo w szóstkę nie zmieściliby się w jednym pokoju. Mogli też wybrać kto chce być z kim. Tak, więc, gdy cała trójka weszła do świeżo odnowionego pokoju na szczycie wieży, od razu na drzwiach pojawiły się tabliczki z ich nazwiskami, a przy łóżkach kufry. Zaraz za nimi wszedł Dennis, który od razu doczarował sobie łóżko przy oknie, po czym położył się na nim i padnięty zasnął. Wykończyło go utrzymywanie przez cały dzień na sobie bardzo silnego zaklęcia niewidzialności, więc nic dziwnego, że mu się tak stało.
Natomiast reszta od razu zaczęła dostosowywać sypialnię do swoich potrzeb. Po kilkunastu minutach to miejsce było nie do poznania.
Na czarnej, marmurowej podłodze leżał szaro-granatowy, puszysty dywan, przyjemny w dotyku. Przy granatowej ścianie stały cztery, wygodne łóżka. Między nimi znajdowały się eleganckie  szafki nocne. Dwa okna zasłaniały stalowe zasłony. Przy drzwiach stała jedna, wielka szafa, a na środku duży stół z pięcioma krzesłami. Na nim położyli wazon z magicznymi różami. W rogu Dan dla żartów wyczarował wielkie akwarium z piraniami i egzotycznymi roślinkami, ale po chwili namysłu, zgodnie postanowili je zostawić. Jedynym znakiem, że mieszkają tu Gryfonowie był olbrzymi obraz z lwem, wiszący nad małym kominkiem. Nie wyczarowali więcej półek, bo ich po prostu nie potrzebowali. Wszystkie prywatne rzeczy, jak na przykład książki, czy bronie trzymali w swoich mieszkaniach, w Mrocznym Mieście. Jednym ruchem ręki mogli je przywołać.
- Pięknie – podsumował Neville i poszedł zrobić jeszcze kilka poprawek w łazience. Natomiast abchin rzucił kilka czarów zabezpieczających, aby uniknąć wizyty nieproszonych gości.



Rozdział 31: Coś się kończy, a coś zaczyna – nic nie trwa wiecznie.


 W końcu nadszedł 31 sierpnia – ostatni dzień wakacji. Większość uczniów nienawidzi dnia kończącego dwumiesięczną labę. Jednak czwórka nastolatków powitała ten dzień z uśmiechem na twarzy. Cieszyli się, że już jutro opuszczą dom znienawidzonego profesora, z którym już od jakiegoś czasu mieszkali. Ostatnie dni były naprawdę ciężkie. Ivonne nie dość, że poskarżyła na nich gospodarzowi, to jeszcze dodatkowo ubarwiła ich drobne przewinienia, strasznie je wyolbrzymiając. Nauczyciel nie chcąc słuchać żadnych wyjaśnień nawet nie dał im dojść do głosu. Od rana do wieczora za karę czyścili samo brudzące się, zaczarowane kociołki. Ron, Hermiona i Ginny byli ledwo żywi i wszystko ich bolało. Abchin natomiast czuł się znudzony. Oczywiście nie chciało mu się tego wszystkiego robić i często pomagał sobie magią bezróżdżkową.
Po śniadaniu wszyscy poszli spakować swoje kufry. Harry zrobił to za pomocą jednej prostej inkantacji, reszta – ręcznie.  Znudzony Potter popatrzył na zegarek. Dochodziła dopiero godzina dziewiąta. Z braku innych czynności do zrobienia postanowił przejrzeć szkolne podręczniki, które wczoraj mu wysłano. Około południa kończył czytać ostatnią książkę. Dzięki dobrej pamięci (jak u każdego abchina) i drobnemu wysiłkowi zapamiętał wszystko słowo w słowo. Zaciekawiła go trochę teoria o powstaniu magii w podręczniku do białej magii, a także znalazł kilka ciekawych rozdziałów w książce do alchemii.
Obawiał się nowego roku szkolnego, a konkretnie nowych nauczycieli „białych” przedmiotów. Wiedział, że mogą być problemy. On jeszcze pół biedy – dzięki darowi Istoty mógł zmieniać postać. Wiedział, że jego prawdziwą, mroczną aurę będzie mógł zastępować inną, ale na dłuższą metę to się nie nadawało. Brak mroku go bardzo osłabiał. Natomiast Marco, Neville i bliźniacy mieli jeszcze większe problemy, bo musieli używać silnych czarów maskujących ich prawdziwy wygląd m.in. oczy, skórę, uszy, czy kły. Oczywiście te czary zaliczały się do mrocznej magii, łatwo wykrywanej przez „białych”.  Miał tylko nadzieję, że nie zostaną wszyscy zdemaskowani i wyrzuceni ze szkoły, gdy któryś z nich się potknie.
Popołudnie zleciało Harry’emu na rozmowach z przyjaciółmi, grze w Eksplodującego Durnia z dziewczynami i w szachy z Ronem. Ku wielkiemu zdziwieniu rudzielca przyjaciel z łatwością go pokonał. Harry doskonale poznał grę w szachy podczas szkolenia. W końcu uczył się od dwóch mistrzów, praktykujących tę grę od setek lat – Gammosa, a wcześniej mniej doświadczonego, ale sprytnego Adriana. Potter w łatwością przewidywał każdy ruch Ronalda, a sam stosował takie taktyki, że Weasleyowi oczy wychodziły z orbit ze zdziwienia.
 Abchin nawet się nie obejrzał, a już wchodził z pełnym żołądkiem do swojego pokoju, po kolacji. Nie zamierzał oczywiście jak grzeczny chłopczyk iść spać. O, nie! On wybierał się na huczną imprezę organizowaną przez bliźniaków Gabinz, z okazji zakończenia wakacji. Chcieli należycie pożegnać lato i powitać szkołę, do której chodzeniu marzyli od kilku lat. Nie słuchali słów kolegów z Ziemi, którzy mówili im, że szkoła to nie zabawa, a ciężka praca i nauka. Oni jednak uważali, że bawić się mogą w każdym miejscu na świecie tak samo dobrze jak w Mrocznym Mieście.
***
 Dochodziła północ…
W Mrocznym Mieście, w mieszkaniu pewnych blond bliźniaków zabawa trwała w najlepsze. Przy wesołej muzyce, na środku salonu Harry tańczył z Anne, a Addy z Carolaine.  Neville przyprowadził swoją dziewczynę Luelle – elfkę, z którą zaprzyjaźni ł się już podczas szkolenia, a dopiero teraz odważył się ją poprosić o chodzenie. W pewnych sprawach Longbottom nie zmienił się ani o jotę. Opalona brunetka wpatrywała się w swojego chłopaka z radością w oczach, a on nie mógł przestać się do niej uśmiechać.
Natomiast trochę dalej, przy stoliku w kącie Marco grał z gospodarzami w najzwyklejsze mugolskie karty. Wkurzony Książę Mroku stracił już prawie sto dwadzieścia galeonów.
- Nie martw się książątko, może w następnej kolejce ci się powiedzie – chciał go pocieszyć Dan, ale wkurzony wampir wrzasnął:
- NIE NAZYWAJ MNIE KSIĄŻĄTKO! – ostatnie słowo niemal wysyczał oburzony.
- Ależ Wasza Wysokość, cie chciałem cię urazi… - zaczął tłumaczyć się nocny elf, ale przyjaciel mu przerwał:
- Przestańcie mnie wkurzać. Dobrze wiecie, że chcę, abyście nadal zwracali się do mnie po imieniu – powiedział zirytowany. A po chwili ciszy, podczas której rozgrywali w skupieniu następną turę krzyknął: - Ha! Wygrałem!
- To nie możliwe – zaprzeczył Dan.
- Oszukiwałeś! – dodał jego brat.
- Tak jak i wy przez cały czas – odparł i odszedł od stołu, aby zrobić sobie kolejnego drinka. Alkohol na wszystkie mroczne istoty działał znacznie słabiej niż na ludzi. Nie martwili się więc, że jutro obudzą się z kacem.
Tymczasem Potter skończył tańczyć z Kapłanką i podszedł ku Neville’owi, który akurat też miał wolną chwilę.
 - Jak samopoczucie? – Zapytał go dhampir.
- Nie najgorsze – odpowiedział zgodnie z prawdą.
- A czemu nie wspaniałe? – Zapytał go przyjaciel. – Jesteś na imprezie, jak przypuszczam dobrze się bawisz, więc?
- Obawiam się jutrzejszego dnia – odpowiedział szczerze.
- TY masz najmniejsze problem z nas wszystkich. Nie zawracaj sobie tym głowy. Będzie, co ma być. Wyluzuj się!
 - Dobrze – obiecał mu i uśmiechną się wesoło, na znak, że już się nie smuci.  Po chwili przyłączyli się do reszty, która grała w Eksplodującego Durnia w wersji ulepszonej przez nikogo innego, jak samych gospodarzy. Dzięki użyciu w grze mrocznej magii rozgrywka była bardziej ciekawa i niebezpieczna, a także przyjemniejsza.




***


Na peronie 9 i ¾ jak zawsze panował okropny tłok. Matki żegnały swoje jedenastoletnie pociechy z łzami w oczach, a starsi uczniowie z uśmiechami na twarzach witali się ze swoimi kolegami. Wszędzie krążyli aurorzy i członkowie Zakonu Feniksa pilnujący porządku. W końcu, gdy wszyscy wsiedli, pociąg ruszył. Z rytmicznym tu-tu-tu-tu tu-tu-tu-tu opuszczali Londyn, jadąc do najlepszej w Europie szkoły magii i czarodziejstwa.
W jednym z przedziałów siedziała grupa przyjaciół: Harry, Neville, Dan i niewidzialny dla ludzi Danny (użył specjalnego zaklęcia). Ron i Hermiona, a także nowo mianowana Ginny siedzieli w przedziale dla prefektów. Natomiast Marco niechętnie dotrzymywał towarzystwa swojemu kuzynowi – Draconowi, którego nie darzył zbytnią sympatią. Mało tego. Nie cierpiał go.
- Jak myślicie, kto w tym roku zostanie nauczycielem OPCM? – Zapytał Neville.
- Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że będzie to ktoś kompetentny – odpowiedział Harry.
- A mi to wszystko jedno – wyraził swoją opinię Daniel. – I tak raczej niczego nowego się nauczymy.
- A właściwie to, jaki idiota wymyślił ten przedmiot? – Zastanawiał się Denis.
- My nie możemy bez niej żyć, bo ona jest częścią nas, dodaje nam siłę. Ale innych osłabia i się jej boją, bo nie znają jej dobrze – wytłumaczył mu Wybraniec.
- Fakt. Poza tym zazwyczaj ludzie tracą nad nią kontrolę i dlatego uważa się ją za niebezpieczną.
- Ale my umiemy się nią świetnie posługiwać i nic nam nie grozi – podsumował Potter.


***


Podróż minęła im spokojnie i nawet się nie obejrzeli, a już byli na stacji w Hogsmade.  Hagrid jak zwykle przywoływał do siebie niespokojnych pierwszorocznych, a starsi uczniowie szli w kierunku postoju powozów. Słychać było gwar wesołych rozmów. Harry pojechał do zamku z Ronem, Hermioną, Ginny, Nevillem i Danem, który odkąd zobaczył pannę Granger nie mógł od niej oderwać wzroku. „Zapowiada się ciekawy rok” – pomyślał sobie Potter.
Zerknął na swoich nowych przyjaciół. Wszyscy, łącznie z jadącym w sąsiednim powozie Marco i lecącym na miotle Denisem mieli na swoich rękach rękawiczki, zasłaniające ich pierścienie. Nie wiedzieli, kim są nowi nauczyciele i woleli dmuchać na zimne. Woleli nie ryzykować ujawnienia przez jakiegoś białego maga. Dlatego na rozkaz Księcia Mroku najlepsi rzemieślnicy w bractwie przez kilka dni wykonywali całkowicie odporne na magię, kryjące rękawice, w liczbie sztuk pięć. Każda para miała inny krój i wygląd. Dodatkowo, aby nikt się nie dziwił, że kilku uczniów zasłania ręce, Marco przy pomocy skonfundowanego kuzyna rozpuścił plotkę, że rękawice to najmodniejszy szyk sezonu i każdy powinien takie mieć.  Draco poinformował prawie wszystkich Ślizgonów o nowej „modzie”. Już kilka dni później Madame Malkin wyczerpały się ich wszystkie zapasy. Teraz niemal wszyscy uczniowie domu Salazara mieli na rękach rękawiczki. Nosiło je już kilku Krukonów i część Puchonów.
Wielka Sala wyglądała tak jak zawsze podczas rozpoczęć roków szkolnych, z tą różnicą, że dostawiono jeszcze jeden stół. Gdy Harry do niej wszedł mało go nie zemdliło. Całe pomieszczenie było wypełnione intensywną, białą magią. Gdy spojrzał na nowy stół – przeraził się. Potwierdziły się jego najgorsze przypuszczenia. Siedzieli przy nim członkowie Bractwa Światła, lustrując wszystkich wchodzących do Sali. Ich aury wręcz raniły światłem mroczne istoty. Abchin czuł się słabo. Wiedział, że tak dłużej nie wytrzyma. Musiał udać się do sztuczki, którą kiedyś pokazał mu Adrian: zagłuszyć, a raczej oddzielić od siebie mroczną aurę i zastąpić ją dającą mniej energii starożytną. Od razu poczuł się lepiej i usiadł obok Ginny. Po chwili powtórzyli to samo Dan i Neville i im też ulżyło. Usiedli obok niego.
- Patrzcie – szepnęła Hermiona wskazując na stół nauczycielski. Dopiero teraz Potter spojrzał na niego. Po prawej stronie dyrektora siedziała piękna blondynka, odziana w lśniącą białą szatę. Czuł od niej potęgę, białą magię i zdecydowanie. Od razu domyślił się, że ona jest dowódcą oddziału białych magów.
Popatrzył się nieco w prawo i zobaczył… Ivonne, złośliwą i wredną siostrę profesora Snape’a. Ze smutkiem zauważył, że zajmuje miejsce sympatycznej profesor Sprout. „O, nie! Tylko jej tu brakowało! Nie ma, co, ale fajna kadra nauczycielska” – pomyślał sobie i oparł się o stół, czekając na coroczne przemówienie Dumbledore’a.

sobota, 21 stycznia 2012


W Hogwarcie nawet w wakacje nie jest pusto. Ta szkoła żyje obecnością ludzi, zawsze ktoś się w niej znajduje. Cały czas w zamku mieszka dyrektor, woźny i pewna wróżbitka, nie licząc duchów, pani Noris i Irytka, a także skrzatów. W lecie zaglądają tu także rodzice, nauczyciele, członkowie Rady Nadzorczej, przedstawiciele ministerstwa, członkowie Zakonu Feniksa i inne osoby.
Tego pięknego dnia udała się tu także absolwentka tej placówki szukająca pracy. Opalona, czarnooka szatynka wczoraj wróciła z ponad szesnastoletniego pobytu za granicą. Po skończeniu szkoły wyjechała do Australii i tam pracowała w czarodziejskim Instytucie Badawczym na wydziale flory. Jednak musiała zrezygnować z tylko jej znanego powodu. Teraz potrzebowała pieniędzy na kupno mieszkania w Londynie, bo nie chciała mieszkać z bratem w ich rodowej rezydencji. Tylko przeszkadzaliby sobie nawzajem, nie mówiąc o tym, że za bardzo za sobą nie przepadali.
Przed drzwiami do gabinetu dyrektora stanęła i zapukała, a gdy usłyszała zachęcające „Proszę”, weszła. Za biurkiem siedział siwowłosy staruszek z okularami połówkami na błękitnych oczach, w których dostrzegła wesołe iskierki.
- Dzień dobry – przywitała się.
- Ivonne? Całe wieki cię nie widziałem! Siadaj, proszę – wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie.
- Jak mnie poznałeś, profesorze? – Zapytała zdziwiona. Przez te wszystkie lata bardzo się zmieniła. Z przemądrzałej smarkuli wyrosła na piękną i dojrzałą kobietę.
- Rodowy nos i oczy, moja droga. Co cię sprowadza w skromne progi Hogwartu? – Zapytał zaciekawiony.
- Powiem bez owijania w bawełnę. Szukam pracy – oznajmiła. – Jest może wolne stanowisko nauczyciela eliksirów? – Zapytała z nadzieją.
- Nie. Severus nadal ich uczy. Ale profesor Sprout kilka dni temu złożyła rezygnację, za godzinę mieli przyjść kandydaci na jej miejsce. Pasuje ci posada nauczyciela zielarstwa? Do tego przedmiotu potrzebuję zaufanej osoby, która zna się na tym, a ty taką jesteś.
- Może być – odpowiedziała. Albus był dla niej jak ojciec, którego nigdy nie znała – umarł przed jej narodzeniem.  A dyrektor wiele razy w życiu jej już pomógł – tak jak jej bratu. 
- A jak tam badania w Instytucie? Udało się ci odnaleźć Złotą Lianę?
- Niestety nie. Ten gatunek już chyba wyginął.
- Jaka szkoda. Była jednym z podstawowych składników, popularnego w czasach mojej młodości eliksiru na smoczą ospę.
- Wiem. Ale na szczęście trwają już prace nad znalezieniem odpowiedniego zamiennika – odpowiedziała mu. Rozmawiali jeszcze kilkanaście minut, wymieniając się różnymi nowinkami i informacjami. Na koniec Ivonne zgodziła się dołączyć do Zakonu Feniksa. Później musiała jednak pójść, bo miała dziś jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.
Najpierw postanowiła złożyć krótką wizytę swojemu, „ukochanemu” braciszkowi i odwiedzić dom, w którym się wychowała. Teleportowała się przy bramie i po podaniu hasła weszła do środka. Od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Podeszła szybko alejką w stronę domu i aż otwarła usta oburzona. Nad reprezentacyjnym dziedzińcem latała trójka bachorów, głupio chichocząc. Co jakiś czas odpoczywali, siadając na bezcennej XV-wiecznej barierce i kopiąc nogami w warte tysiące galeonów, ogromne rzeźby, przedstawiające jej przodków.  „Ja ich nauczę rozumu” – pomyślała sobie i pod nosem rzuciła kilka sprytnych, czarno magicznych zaklęć. Oparła się o stare drzewo, czekając na efekty.


***


Już od dłuższego czasu Harry latał na miotle razem z przyjaciółmi. Im sprawiało wielką radość niesłuchanie poleceń Snape’a, jemu znacznie mniejszą. Jednak postanowił grać „starego” Pottera. Właśnie, gdy Ron opowiadał jakiś śmieszny dowcip, Wybraniec zauważył idącą w ich stronę postać. „To chyba jakaś rodzina profesora” – pomyślał sobie, widząc dokładnie jej twarz, dzięki wyczulonym zmysłom.  Po jej minie widział, że jest zdziwiona, ale oburzona i zaraz przerwie im zabawę. Zbadał jej aurę i dowiedział się, że jest panną, człowiekiem i dobrze zna czarną magię, ale nieczęsto jej używa. Obserwował jej każdy ruch i w chwili, gdy wypowiedziała kilka, złośliwych, czarno magicznych inkantacji, wyczarował odpowiednią tarczę. Zamiast upaść na twarz przed kobietą, podleciał z gracją ku niej i jak przystało na kulturalnego młodzieńca powiedział:
- Dzień dobry, panno Snape.
- James? – Zapytała całkowicie zszokowana. Nie dość, że zauważył ją zza drzew, poznał czarno magiczne zaklęcie i wytworzył odpowiednią tarczę to jeszcze ją pamiętał i ładnie się przywitał. W szkole nazywał ją „Smarkula”.
- Nie, proszę pani. Jestem jego synem. Mój ojciec nie żyje od piętnastu lat – odpowiedział smutno.
- Och! – Tylko tyle wydusiła. Po chwili, gdy doszła do siebie, otrząsnąwszy się z bolesnych wspomnień i szoku, krzyknęła: - A co wy tutaj właściwie robicie, kim jesteście? Dobrze znam Severusa i wiem, że nie bawiłby się dobrowolnie w niańkę.
- Opiekuje się nami na prośbę profesora Dubledore’a – odezwała się rudowłosa. – Ja jestem Ginny Weasley, a to Ron, mój brat – wskazała na drugiego rudzielca.
- I Severus pozwolił wam dewastować to miejsce? – Zapytała przybyszka zdenerwowanym tonem.
- No… Nie – odpowiedział zawstydzony Ronald.
- Macie natychmiast zaprowadzić mnie do niego – poleciła im tonem nieznającym sprzeciwu.
- Ale on ma dużo pracy – krzyknęła brązowowłosa, która obserwowała tę scenę z balkonu. Widząc pytające spojrzenie nowoprzybyłej przedstawiła się: - Hermiona Granger.
- Dla MNIE znajdzie czas! – Fuknęła oburzona. Zrezygnowana młodzież zaprowadziła ją przed gabinet nauczyciela eliksirów. Kobieta nie zważając na nic weszła z impetem do pomieszczenia.
- Czy ja wam nie mówiłem, że MACIE MI NIE PRZESZKADZAĆ! – Krzyknął lodowatym głosem, nie odrywając oczu od czytanej książki.
- To TAK WITASZ SIOSTRĘ PO SZESNASTU LATACH!? – Wrzasnęła jeszcze mroźniejszym tonem niż brat. Tak potrafili mówić tylko Snape’owie.
- IVONNE? – Zapytał zdziwiony, ale także wściekły, patrząc na siostrę. -  JA MYŚLAŁEM, ŻE TY NIE ŻYJESZ OD TRZYNASTU LAT, A TY TUTAJ NAGLE WCHODZISZ I PRZERYWASZ MI PRACĘ? – Wrzasnął oburzony.
- Lepiej chodźmy – szepnął Harry do przyjaciół, z którymi stał na korytarzu.  – Szykuje się na poważną rodzinną awanturę – powiedział cicho i zgodnie poszli razem na górę, nie chcąc, aby przy tym i im się oberwało. Wiedzieli jednak, że co się odwlecze to nie uciecze. Chwilę później położył się na łóżku z okropnym bólem głowy. Jego wyczulone zmysły teraz dawały za swoje. „Nic nie ma za darmo” – pomyślał sobie.


***




A tym czasem korytarzami Hogwartu szedł pewien niebieskooki młodzieniec. Dzięki Mapie Huncwotów pożyczonej od przyjaciela z łatwością odnalazł gabinet dyrektora tej placówki. Stanął przed drzwiami, zapukał, gdy usłyszał zaproszenie – wszedł. 
Niewielki gabinet w większości zajmowały półki z książkami. Na żerdzi siedział feniks, a na stołku stała stara tiara. Przy wielkim biurku siedział siwobrody staruszek, odziany w szarą, czarodziejską szatę.
- Dzień dobry – przywitał się Nocny elf, który po raz pierwszy ubrał się w mugolskie ciuchy i miał przy sobie drewnianą różdżkę, zakupioną niedawno w Londynie na Pokątnej u Olivandera.  Dan czuł się trochę niepewnie w obecności mężczyzny, który mierzył go badawczym spojrzeniem.
 - Dzień dobry, panie – odpowiedział starzec, ale nie znając nazwiska gościa przerwał.
- Nazywam się Daniel Gabinz i chciałbym się zapisać do tej szkoły – przeszedł od razu do rzeczy.
- A Twoi rodzice? Czemu przyszedłeś sam?
- Mam siedemnaście lat i jestem pełnoletni, więc oni już za mnie nie odpowiadają. Po za tym są teraz zajęci – nie wspomniał o tym, że oni o tym wcale nie wiedzą, a także, że na zajęcia będzie chodził na przemian ze swoim bratem bliźniakiem, który w czasie, gdy on będzie w szkole, będzie obecny w domu i tak na zmianę.
- Do jakiej szkoły wcześniej uczęszczałeś? – Zapytał Albus.
- Miałem prywatnego nauczyciela, ale w lecie zdałem Sumy – mówiąc to podał mu arkusz potwierdzający jego słowa. – Wszystkie Wybitnie prócz Historii Magii, na której się nie stawiłem i oblałem ją. Nie lubię tego przedmiotu – skłamał.
- Gratuluję. Przymknę oko na tą jedną ocenę. Cieszę się, że tak wybitna osoba chce uczyć się w naszej szkole. Niestety mogę tylko umieścić cię na szóstym roku, bo do Owumentów trzeba się przygotowywać dwa lata.
- Nie ma sprawy – odpowiedział.
- Musisz jeszcze wybrać, na jakie chcesz chodzić przedmioty, a także dowiedzieć się, do jakiego domu trafisz – powiedział mu wesoło dyrektor i przeszli do nudnych formalności.


***


Dwa dni później w Wielkiej Sali Hogwartu miało miejsce bardzo niecodzienne wydarzenie. Dziś głowa Zakonu Feniksa zebrała wszystkich jego członków na specjalnym zebraniu. Musieli ustalić taktykę na najbliższe tygodnie, a także przyjąć nowych członków do społeczności. Przy ogromnym stole siedziało około czterdzieści osób. Wszyscy niecierpliwie czekali na Dumbledore’a, który jak zwykle się spóźniał. Nagle boczne drzwi obok miejsca, gdzie zazwyczaj stał pokój nauczycielski się otworzyły i wszedł zdyszany staruszek. Wszystkie rozmowy natychmiast ucichły.
- Moi drodzy! Zaraz przybędzie tu oddział magów z Bractwa Światła, którzy w tym roku zgodzili się ochraniać szkołę i uczniów. Niektórzy z nich dołączą do kadry nauczycielskiej, jako nauczyciele nowych prze… – nie zdążył dokończyć, bo główne drzwi otwarły się z hukiem. Do pomieszczenia weszło dokładnie trzydziestu siedmiu magów w złotych szatach z pomarańczowymi znakami, nieczytelnymi dla zwykłych ludzi. Wszyscy mieli kaptury nasunięte na twarze, przez co widzieli ich brody i idealnie wykrojone usta. „Czy oni mają oczy”, „Jak oni widzą?”- Wiele osób gnębiły pytania, na które już niedługo mieli poznać odpowiedzi.
Nagle oni zaczęli się przesuwać i na środek wyszła kobieta, która jako jedyna nie miała zasłoniętej twarzy. Złote, długie włosy opadały na lśniącą, białą suknię. Jej niezwykłe, pomarańczowe oczy przyglądały się wszystkim obecnym w sali. W ręku trzymała wspaniałą, złotą gwiazdę – symbol władzy.
- Witaj Dumbledore. Przybyliśmy na twoją prośbę ochraniać szkołę i uczniów podczas wojny – oznajmiła dźwięcznym głosem.

Rozdział 29: W domu Nietoperza



Nastał kolejnym letni dzień. Promienie słoneczne próbowały się dostać do salonu rezydencji Snape‘ów – niestety bezskutecznie. Nie pozwalały im na to grube, granatowe zasłony, zawieszone na karniszach. W pomieszczeniu siedziała czwórka przyjaciół, wesoło ze sobą rozmawiając. W tej chwili nie przejmowali się zbliżającą się wojną ani nadchodzącym rokiem szkolnym. Cieszyli się ostatnimi chwilami wolności.
Nie zdawali sobie sprawy, że od kilku minut obserwuje ich czarnowłosy mężczyzna. Nie mogąc już dłużej wytrzymać tego szczeniackiego szczebiotania podszedł do młodzieży. Wszyscy natychmiast zamilkli.
- Dyrektor prosił, abym przekazał wam listy ze szkoły – oznajmił im rzucił na stół cztery koperty, po czym szybko opuścił pomieszczenie. Hermiona pierwsza otworzyła swój, bo reszta się jakoś do tego nie kwapiła. Po chwili brązowowłosa krzyknęła:
- SŁUCHAJCIE! – A później zaczęła czytać na głos:
 W tym roku szkolnym z racji zbliżającej się wojny lekcje Obrony przed Czarną magią będą dla wszystkich obowiązkowe, a także zwiększy się ich ilość. Oprócz tego dojdzie kilka nowych przedmiotów: Biała magia i Biała broń będą obowiązkowe, a Starożytna magia, Rasoznawstwo, Sztuki walki, Językoznawstwo i Alchemia – dodatkowe.
- Ale super – krzyknął Ron. – Chciałbym się nauczyć jakiegoś innego języka. Bill mi kiedyś mówił, że w Egipcie – przyjaciel zaczął opowiadać prawdopodobnie ciekawą historię, ale Harry już go nie słuchał.
- Muszę iść – mruknął i szybko opuścił pomieszczenie. W głowie mu się nie mieściło: „Skąd Drops wytrzaśnie nauczycieli do tak zaawansowanych biało magicznych przedmiotów?” – Zastanawiał się.  Te akurat obowiązkowe żywcem abchinowi nie odpowiadały, a dodatkowe były nawet ciekawe. I czemu postanowił wprowadzić te przedmioty akurat teraz, gdy Harry stał się mrocznym stworzeniem? Kiedyś bardzo by się ucieszył z takich fajnych dodatkowych przedmiotów.
Po chwili zastanowienia postanowił skontaktować się z Nevillem.
~ Neville?
~ Cześć Harry, właśnie miałem się z tobą skontaktować. Dziś rano dostałem sowę z Hogwartu i nie uwierzy….
~ Też ją dostałem – przerwał mu, a później zapytał: - Co sądzisz o całej tej sytuacji?
~ Oczywiście jest nam bardzo nie na rękę. Niech piorun trzaśnie w Dumbedore’a!
~ Zgadzam się z tobą. Spróbuję coś się dowiedzieć od członków Zakonu Feniksa, oni na pewno mają informacje na ten temat. A swoją drogą skąd on weźmie tylu nauczycieli? Przecież takich przedmiotów muszą uczyć naprawdę wykwalifikowane osoby. Silni biało magiczni madzy nie chodzą ot tak sobie po prostu po Londynie.
~ Nie zawracajmy sobie na razie tym zbytnio głowy. Wszystko się niedługo samo wyjaśni – doradził mu przyjaciel i zerwał połączenie telepatyczne. Abchin jeszcze chwilę stał samotnie na korytarzu. Po chwili całkowicie uspokojony wszedł powrotem do salonu.
- Harry, wiesz już, jakich przedmiotów będziesz się uczył w nadchodzącym roku szkolnym? – zapytała go Hermiona, która siedziała na kanapie obok Ginny. Na fotelu obok rozłożył się Ron, a Wybraniec usiadł na pufie. Po chwili zastanowienia odpowiedział:
- Wszystkich, prócz Wróżbiarstwa, Historii magii, Mugoloznawstwa, Numerologii i Starożytnych run.
- To wspaniale – odpowiedziała dziewczyna i zaczęła namawiać swojego chłopaka, aby zapisał się na Alchemię.
- Nie będę znowu chodził na jakieś głupie eliksiry. Nie cierpię tego – krzyknął zirytowany rudzielec, twardo trzymając przy swoim.
- Ale Alchemia i Eliksiry to wcale nie to samo – oburzyła się Panna-Ja-Wszystko-Wiem.
- No, to, co to niby jest? – Warknął Ronald.
- Mistyczna sztuka znana od tysięcy lat, polegająca na dobieraniu odpowiednich składników do eliksirów i wywarów, a także nauka o różnych substancjach. Początkowo jej głównym celem było wynalezienie kamienia filozoficznego, ale później także eksperymentowanie, w poszukiwaniu różnych, innych rzeczy: Eliksiru Życia czy Pierścienia Mądrości. W Alchemii, w odróżnieniu od Eliksirów używa się także zaklęć, głównie starożytnych – wymsknęło się Potterowi, który podczas szkolenia poznał podstawy tej dziedziny. Swego czasu zafascynowała go i Nevilla, z którym przez kilka miesięcy, codziennie wieczorami czytywał o niej książki.
- Skąd ty to wszystko wiesz? – Zapytała zdziwiona Ginewra. Tego się nie spodziewała po przyjacielu, który nigdy nie lubił się uczyć, a jedyne książki, które czytał były o Quidditchu.
Dopiero teraz Harry zdał sobie sprawę z popełnionego błędu, ale było już na późno. „Muszę bardziej uważać na to, co mówię” – pomyślał sobie. Na poczekaniu wymyślił dość wiarygodne kłamstwo:
- Kiedyś na szlabanie u Nietoperza przepisywałem tekst o tym. To była masakra. Nie dziw się, że tyle zapamiętałem – powiedział. Na szczęście przyjaciele nie zadawali już więcej pytań. Książki do szkoły zamówili w „Esach i Floresach” przez sowy. Przesyłka miała przyjść za kilka dni. Ron miał w tym roku chodzić „tylko” na Zaklęcia, OPCM, ONMS, Zielarstwo, Białą magię i broń, Walkę wręcz i Językoznawstwo. Nie dał się Hermionie namówić na Alchemię.
Przyjaciele zaczęli dyskutować o zbliżającym się roku szkolnym, nie zdając sobie sprawy, że znowu byli obserwowani. Severus Snape wyszedł zza filaru i po cichu udał się w stronę swojego gabinetu. Dobrze wiedział jak uczniowie go między sobą nazywali. Nie przejmował się tym jednak. Zaintrygowało go natomiast przyłapanie na kłamstwie wobec najbliższych przyjaciół Chłopczyka Dumbledore’a. „Coś nieprawdopodobnego! Czyżby Klub Pocieszycieli Złotego Chłopca rozpadł się? Dlaczego stracił do nich zaufanie?” – Myślał sobie Naczelny Postrach Hogwartu, idąc korytarzem swojej willi. Nigdy na jego szlabanie Potter nie przepisywał nic, a tym bardziej takich zaawansowanych książek! Zastanawiał się gdzie naprawdę chłopak zdobył taką wiedzę.

***

Ku zdziwieniu młodzieży gospodarz znowu spóźnił się na obiad. Jak zwykle w milczeniu zaczął spożywać posiłek. Gdy wreszcie skończył drugie danie, zamiast zabrać się za deser, oznajmił im jakby od niechcenia:
- Ogłoszono już kandydatów na Ministra Magii. Jednym z nich jest wasz ojciec – zwrócił się do Weasleyów.
- CO? – Krzyknęli oboje w szoku.
- To, co powiedziałem – odparł zimno.
- A kim są pozostali? – Zaciekawiła się Hermiona.
- Dolores Jane Umbridge, wasza kochana była nauczycielka OPCM; Lucjusz Malfoy i Antonio McLann.
- Kim jest ten cały Antonio? – Zapytał Potter, któremu gdzieś się już to nazwisko obiło o uszy, ale nie wiedział gdzie.
- Zdobywca dwóch Orderów Merlina I Klasy za znalezienie 29 sposobów wykorzystania skrzeloziela i ulepszenie Eliksiru Smarta, który leczy obrażenia wewnętrzne ciała – odpowiedział znudzony Snape.  Po chwili nauczyciel dodał: - Za dziesięć minut widzę was przed moją pracownią, pomożenie mi uwarzyć eliksiry lecznicze dla Zakonu – polecił im i wyszedł z salonu, nie czekając na ich odpowiedź.
- Co za dup… – zaczął Ron, ale przerwała mu jego dziewczyna.
- Ronaldzie! Musimy pomóc profesorowi Snape’owi. On sam sobie z tym nie poradzi, a wiesz jak bardzo to wszystko jest potrzebne. Kiedyś taki eliksir może ci życie uratować.
- Ale są wakacje! – oburzał się nadal rudzielec.
- A także zbliża się wojna, podczas której nie będzie czasu na pracowanie przy kociołkach. Dumbledore dobrze to wymyślił.  Idziemy – powiedziała dziewczyna.

***

- Ja zaraz tu zwariuję – szepnął Ron do Harry’ego. Pracowali w pracowni już od dobrych kilku godzin. Chłopacy tylko kroili składniki, a dziewczyny wykonywały eliksiry.  Snape natomiast wertował jakąś opasłą książkę, szukając czegoś.  Nauczyciel nadal nie wierzył Potterowi, że umie uwarzyć poprawnie Eliksir Wzmacniający i kazał mu kroić wnętrzności ropuchy. Ronald natomiast siekał ogony trolli.
- Harry, podaj mi ten żółty pojemnik – wskazała Hermiona w jego stronę, a on podał go jej. Abchina praca wcale nie zmęczyła. Zamiast tego czuł się strasznie znudzony. Wolałby robić coś bardziej skomplikowanego. Niestety Snape nie wiedział, że w Mrocznym Mieście chłopak z łatwością robił tak zaawansowane eliksiry, o których zwykłemu człowiekowi nawet się nie śniło.
W końcu ku uldze młodzieży nauczyciel oznajmił:
- Na dziś dość, możecie iść.
Dochodziła już dziewiętnasta i po umyciu się i oczyszczeniu z brudu udali się na kolację. Po posiłku Harry poszedł na górę do swojego pokoju. Zmienił postać, szaty i teleportował się do ukochanego miasta, nad ulubione jezioro.
Tam położył się na soczystej, zielonej trawie i przymknął oczy. Odpoczywał tak dość długo, wsłuchując się w śpiew rosceuxów. W końcu otworzył oczy. Jezioro spokojnego Wichru jak zwykle oświetlane było przez kilka pięknych gwiazd. Dookoła rosły cudowne, kolorowe kwiaty, wydające przesłodką woń. Na drzewach siedziały śpiewające ptaki, a wiatr delikatnie uderzał w taflę jeziora. W tym miejscu Harry mógłby siedzieć w nieskończoność. Podziwiać je, ale się nie znudzić. Wiedział jednak, że na razie nie może marnować czasu. Musiał dziś jeszcze stawić się w Kwaterze Magów Mroku na spotkaniu.

***

Rano, po śniadaniu, gdy wszyscy rozmawiali w pokoju Ginny, Ron wpadł na genialny pomysł: Wyjść z domu i polatać na miotłach. Co prawda gospodarz im tego surowo zabronił, ale chcieli mu zrobić na złość. Tylko Hermionie ten pomysł się nie spodobał i sama została w budynku, nie licząc Nietoperza, który po śniadaniu zamknął się sam w gabinecie, nakazując im, aby dziś mu nie przeszkadzali, bo ma dużo pracy.
Plac przed domem nauczyciela był dość duży. Cała trójka wsiadła na miotły i zaczęli robić pętle, a później się ścigać. Nie wiedzieli, że zaraz ich sielanka zostanie przerwana w dość brutalny sposób. Ale póki co, dobrze się bawili.

Rozdział 28: Znowu przeprowadzka


Ku zaskoczeniu Pottera koło południa następnego dnia odwiedził ich profesor Snape. Z poważną miną wszedł do salonu i nie zwracając uwagi na czwórkę uczniów poszedł do pokoju aurorki, z którą chciał porozmawiać. Harry wytężył lekko słuch i już słyszał każde słowo wypowiedziane w sąsiednim pomieszczeniu.
- To, co ja z nimi zrobię? - Zapytała Tonks.
- Zabierz ich gdziekolwiek, byle jak najszybciej. Voldemort wie już, kto tu jest i może się tu pojawić w każdej chwi... - Nie dokończył mówić szpieg, bo za oknem kilka osób się teleportowało. Mężczyzna zaklął i wszedł do salonu. Wziął stojący na stole talerz i zamienił go w świstoklik, a następnie podał zdezorientowanej młodzieży. Tylko Wybraniec zdawał sobie sprawę z grożącego im niebezpieczeństwa. Jednak spokojnie chwycił przedmiot i już po sekundzie poczuł nieprzyjemne szarpnięcie w okolicach pępka, a świat zawirował dookoła niego.
Znaleźli się w dużym i mrocznym salonie, który od razu do gustu przypadł abchinowi. Przed kominkiem stały dwie, skórzane kanapy, a na licznych regałach stały setki książek. Magiczny żyrandol oświetlał pomieszczenie, a gruby dywan leżał na podłodze.
- Gdzie jesteśmy? - Zapytała zdezorientowana Hermiona.
- Wydaje mi się, że w domu Snape'a - powiedział Harry. Jakby na potwierdzenie jego słów przed nimi pojawił się domowy skrzat odziany tylko w starą, zniszczoną chusteczkę.
- Witajcie w posiadłości Snape'ów. Jestem Goszek i opiekuję się tym domem.
Hermiona oczywiście zaraz opowiedziała mu o swojej organizacji W.E.S.Z. Zaczęła mu właśnie mówić o Zgredku i jego uwolnieniu, gdy do pokoju teleportował się właściciel posiadłość razem z ich rzeczami.
- Możesz sobie darować tą wzruszającą mowę, Panno Granger - rzucił jadowicie do dziewczyny Snape. - To mój skrzat i słucha tylko mnie.
- Ja... - Zaczerwieniła się trochę.
- Znajdujecie się w MOIM domu i niestety póki się sytuacja nie wyjaśni tu zostaniecie. Nie wolno wam niczego dotykać, a także wychodzić ze swoich pokoi bez mojego pozwolenia. Skrzat was zaprowadzi, a ja skontaktuję się z dyrektorem - powiedział i teleportował się.
Harry otrzymał mały pokoik na drugim piętrze, a jego przyjaciół umieszczono piętro niżej. To chłopakowi bardzo odpowiadało - stronił, bowiem od ludzi odkąd całkowicie przemienił się w abchina. Usiadł na wąskim, przykrytym zieloną kapą łóżku. Zaczął zastanawiać się nad ostatnimi wydarzeniami.
W świecie czarodziejów od śmierci ministra panował chaos. Zakon Feniksa miał pełne ręce roboty. Doszły go też słuchy, że jego była nauczycielka OPCM, a raczej Obrony Przez Nauką Praktyczną Obrony Przed Czarną Magią kandyduje na Ministra Magii. Voldemort z dnia na dzień rósł w siłę, zdobywając licznych popleczników. Ale on się tym zbytnio nie przejmował. Gdyby tylko chciał, mógłby z łatwością wysadzić całą planetę w powietrze, ale niestety był pod przysięgą. Ostatnio irytowało go ciągłe ukrywanie mocy, udawanie słabszego. Wiedział też, że może mieć kłopoty, jeśli będzie spędzał więcej czasu z profesorem Snapem. Poza tym, jeśli nauczyciel rzeczywiście jest utalentowanym  magiem umysłu to szybko odkryje prawdziwą aurę Pottera. Abchina intrygowała postać Mistrza Eliksirów. Jak na człowieka był bardzo potężnym magiem i zdolnym szpiegiem. Harry już na początku sprawdził czy na leży on do jakiegoś bractwa czy zgromadzenie. Okazało się, że jest tylko Członkiem Zakonu Feniksa i śmierciożercą.
Następnego dnia rano Harry zszedł na śniadanie. Znajdowali się tam już Giny, Ron i Hermiona. Usiadł obok tej ostatniej i właśnie zaczęli prowadzić rozmowę, gdy do pomieszczenia wszedł Snape.
- Dzień dobry - powiedzieli chórkiem na widok siadającego przy stole mężczyzny. On zmierzył ich badawczym spojrzeniem, po czym powiedział:
- Do końca wakacji pozostało sześć dni, które spędzicie pod moją opieką w tym domu. Nie wolno wam spacerować po domu. Możecie tylko przebywać w przydzielonych wam pokojach, salonie i jadalni. Kategorycznie zabraniam opuszczania budynku bez mojej zgody - oznajmił im. - Wasi rodzice - zwrócił się do Rona i Ginny - nadal przebywają na misji dla Zakonu, więc odbiorą was dopiero w ostatnim dniu wakacji i zrobią z wami szkolne zakupy. Zrozumiano?
Pokiwali głowami.
- Po śniadaniu pan Potter pójdzie do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać.
- O czym? - Zdziwił się chłopak.
- O wynikach twojego egzaminu - odpowiedział nauczyciel.
- Dobrze - zgodził się i ku zaskoczeniu wszystkich obecnych uśmiechnął się pod nosem.
Solidnie wykonane, dębowe drzwi zamknęły się za wchodzącym chłopakiem do gabinetu nienawidzonego przez wiele lat profesora. Pomieszczenie było niemal dokładną kopią tego znajdującego się w Hogwarcie. Do nielicznych szczegółów można było zaliczyć okno wychodzące na północ, zasłonięte grubymi zasłonami.
Zmęczony życiem, czarnooki mężczyzna siedzący na wygodnym, czarnym fotelu za biurkiem wskazał miejsce naprzeciw siebie swojemu uczniowi.
- Czy możesz mi to wyjaśnić, Potter? - Zapytał chłopaka pokazując mu oficjalny list od komisji egzaminacyjnej z poprawą chłopaka.
- Raczej nie - odparł, a widząc zdziwioną minę nauczyciela dodał: - Nie ma tu nic do wyjaśniania. Po prostu nauczyłem się i poprawiłem.
- Czy ty siebie słyszysz, Potter? Myślisz, że uwierzę, że moich dwóch najgorszych uczniów z tego przedmiotu po prostu olśniło i poprawili egzamin na Wybitny?
- To zabawne. Jest pan strasznym niedowiarkiem - mruknął Harry.
- Minus dwadzieścia punktów od twojego domu za bezczelność - syknął zirytowany nauczyciel.
- Rok szkolny jeszcze się nie zaczął - poinformował go spokojnie abchin. - Nauczyłem się i zdałem. Niech pan to w końcu zrozumie - krzyknął chłopak i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.

PERSPEKTYWA SNAPE’A
Nauczyciel wstał i poszedł do swojej sypialni zrezygnowany. Podczas tej krótkiej rozmowy uważnie przyglądał się nastolatkowi i to, co zaobserwował zaniepokoiło go. Coś odmieniło Wybrańca. Jego zachowanie zmieniło się całkowicie, a także nauczył się panować nad sobą. Aura Pottera była jakaś dziwna, jakby zasłonięta jakimś zaklęciem. Zaniepokoiło go też to, że wyczuwał od chłopaka Czarną Magię. Wiedział, że jest to bardzo niebezpieczna dziedzina i jeśli ktoś nie jest wystarczająco silny to może się od niej uzależnić. Severus nie miał wyboru - musiał poważnie porozmawiać o chłopaku, zanim będzie za późno.
KONIEC PERSPEKTYWY SNAPE’A

Tymczasem w gabinecie Albusa Dumbledore’a, w Hogwarcie…
Siwobrody staruszek siedząc na wygodnym krześle, właśnie rozpakowywał kolejną paczkę cytrynowych dropsów, gdy usłyszał delikatne pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedział. Profesor McGonagall wprowadziła ciemnowłosego chłopaka ubranego w skórzaną kurtkę i dżinsy, a także jego matkę - elegancką kobietę w łososiowej sukience.
- Co za niespodzianka - krzyknął uradowany dyrektor. - Pani doktor Malfoy z synem we własnej osobie. Miło mi was widzieć.
- Dzień dobry, Albusie - przywitała się matka i podała mężczyźnie rękę do ucałowania.
- Siadajcie - wskazał im dwa krzesła stojące naprzeciw jego biurka. - Co was sprowadza w moje skromne progi? - Zapytał.
- Marco uparł się, że chce w tym roku uczęszczać do Hogwartu i przybyłam go tutaj zapisać.
- Ile masz lat chłopcze? - Zapytał Dumbledore.
- Dwadzieścia jeden. Powinienem w tym roku kończyć Durmstrang, ale wolę zdawać OWTM w Anglii.
- Uważasz, że są tutaj łatwiejsze? - Zdziwił się niebieskooki.
- Nie, ale tamta szkoła mi się znudziła, a z opowiadań kolegów, którzy byli tu dwa lata temu jest tu świetnie.
- Jak uważasz, to twoja decyzja - odpowiedział dyrektor. - Pójdziesz, więc na ostatni rok.
- Nie mogę sam wybrać domu? - bardziej stwierdził niż zapytał chłopak.
- Przydzielimy cię od razu - staruszek uśmiechnął się.
Profesor McGonagall podała nowemu uczniowi Tiarę Przydziału, a on nałożył ją na głowę.