Jasne promienie słoneczne wpadały przez uchylone okno do
Skrzydała Szpitalnego. Sala Szpitalna została magicznie powiększona. Na ponad
stu wyczarowanych pośpiesznie łóżkach leżeli ranni. Dookoła biegała czarnowłosa
czarownica, uleczając po kilka pacjentów na raz. Tej niezwykle uzdolnionej
wiedźmie pomagało dziesięciu Magów Światła i kilkunastu ludzi. Wszyscy mieli
ręce pełne roboty.
- I co z nim? – zapytała Minerwa McGonagall jakąś
uzdrowicielkę pochyloną nad jej dwudziesto letnim siostrzeńcem, który został
ciężko raniony w czasie bitwy.
- Nie jest źle. Wyleczyłam mu już wszystkie obrażenia
wewnętrzne, a ręka powoli się zrasta. Jednak musi tu zostać jeszcze kilka dni
na obserwacji. Tak ciężkie, magiczne uszkodzenie kości potrzebuje cza… - nie
dane było jej dokończyć. Do pomieszczenia wpadł poruszony profesor Snape. „Coś
poważnego musiało się stać, skoro nie potrafi ukryć swych emocji, jak to robi
zazwyczaj” – pomyślała sobie stara profesorka.
- Właśnie wracam z gabinetu dyrektora. Na ścianie wisi już
jego portret. Albus zdradził mi miejsce ukrycia testamentu i kazał mi go jak
najszybciej przeczytać w obecności wszystkich nauczycieli.
- Powiadomię kogo się da – odpowiedziała wicedyrektorka. – A
ty mógłbyś w tym czasie trochę usprzątnąć pokój nauczycielki i zanieść tam
dokument?
- Dobrze zgodził się i w pośpiesznie wyszedł.
Tymczasem Harry i Marco pomagali w przenoszeniu uczniów do
już całkowicie naprawionego zamku. Dopiero po fakcie powiadomiono ich o
tragedii. Wielu z nich straciło bliskich. Najbardziej dotknęło to Ślizgonów.
Nikt nie zachowywał się już beztrosko, nie uśmiechał się. No, prawie. Wyjątek
potwierdza regułę, a jak nietrudno się tego domyślić bliźniacy Dan i Danny jak
zwykle tryskali entuzjazmem.
- No co tak szczerzycie zęby? – zapytał zirytowany abchin
ich głupim zachowaniem.
- Cieszymy się, że wszyscy wyszliście cało z tej bitwy i
nikt z naszych bliskich nie poległ – odpowiedział za nich obu Daniel.
- A właśnie, co teraz będziecie robić? W tym całym
zamieszaniu upiekło się wam udawanie jednej osoby, ale w końcu ktoś sobie o was
przypomni – zwrócił im uwagę Neville.
- Coś się wymyśli – odpowiedział z tajemniczym uśmieszkiem
Denis.
- To już wszyscy – powiedział Marco, siadając obok nich przy
stoliku. Wszyscy siedzieli na wielkim tarasie domu, gdzie mieszkali wcześniej
uczniowie. Cieszyli się chwilą spokoju. Pół godziny wesoło rozmawiali na różne
tematy, zapominając o otaczającym ich świecie. Jednak po jakimś czasie to
wszystko zniszczył książę, mówiąc:
- Czas zbierać się chłopaki. Trzeba jeszcze wyjaśnić sprawy
w Hogwarcie, a później muszę złapać radę w mieście.
- A co z tym domem zrobimy? – zapytał dhampir.
- Coś wam pokażę – powiedział Potter i zaprowadził ich przed
budynek. Następnie wykonał dość skomplikowany ruch ręką i willa, która jeszcze
przed chwilą stała przed nimi dosłownie zapadła się pod ziemię.
- Super, gdzie się tego nauczyłeś? – zapytał jeden z nocnych
elfów.
- Zaawansowana magia mroku – mruknął nie bez dumy Harry.
***
- Mógłbyś zacząć wreszcie czytać? – zapytała profesor
McGonagall Severusa Snape’a, który od kilku chwil z niedowierzeniem wpatrywał
się w otwarty już testament profesora Dumbledore’a. W pomieszczeniu, przy
podłużnym, drewnianym stole siedzieli już wszyscy nauczyciele, łącznie z Magami
Światła. Nie było tylko Ivonne Snape.
- Ja, Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa
Hogwart przekazuję swoje stanowisko Minerwie McGonagall, a na wicedyrektora
powołuję Severusa Snape’a – przeczytał czarnowłosy pierwszą część. Następna
była już mniej oficjalna. – Drodzy przyjaciele! Opiekujcie się uczniami i
mądrze zarządzajcie szkołą. Teraz kiedy
Voldermorta już nie ma istnienie Zakonu Feniksa jest zbędne, więc rozwiązuję
go, jako jego głowa. Pamiętajcie jednak o ludziach, którzy poświęcili życie,
walcząc o lepsze jutro – odczytał. W następnym akapicie Albus podzielił swój
majątek. – Moje osobiste rzeczy zapisuję Minerwie McGonagall. Wyrzuć co nie
potrzebne, a z reszty zrób dobry użytek. Mój prywatny zbiór książek przekazuję
pani Pince, na użytek szkolnej biblioteki, a dom Severusowi Snape’owi.
Natomiast całą zawartość moich trzech skrzynek w Gringocie (921, 922 i 934)
przekazuję na cele charytatywne . Prosiłbym, abyście część pieniędzy, wedle
własnego uznania przekazali na nagrody dla bohaterów wojennych, a także na
odszkodowania dla rodzin poległych. Kochani! Pamiętajcie, że śmierć to zaledwie
początek wędrówki człowieka. Nie opłakujcie mnie. Dużo lat żyłem na tym
świecie. Pozdrawiam. Wasze Albus.
Gdy Snape skończył czytać, w pomieszczeniu zapanowała cisza.
Przerwał ją jednak Hagrid siedzący w kącie.
- Cholibka, on wiedział, że umrze. Kiedy to napisał?
- Trzy i pół godziny przed bitwą – odpowiedział ponuro
Severus. Właśnie ten moment wybrali czterej przyjaciele na pojawienie się.
Stali tu niewidzialni od samego początku spotkania.
- Witajcie – powiedział Marco. – Przybyliśmy tutaj, aby
wyjaśnić kilka spraw.
Wszyscy obecni popatrzyli na nich po części zdziwieniu
nagłym pojawieniem się ich, a także obecnością dwóch bliźniaków, o których w
chaosie bitwy całkowicie zapomniano. Wampir kontynuował:
- Teraz, kiedy jest już po bitwie mogę stąd odejść. Dlatego
wypiszcie mnie z listy uczniów. Natomiast Dan i Danny – wskazał na
uśmiechających się głupio jak zwykle blondynów – tu pozostaną, aby kontynuować
naukę. Już jako dwie oddzielne osoby. I jeszcze chcę wyjaśnić kwestię Harry’ego
Pottera. Na czas bitwy chłopak otrzymał od nas specjalną ochronę. W najbliższym
czasie wróci do szkoły. Teraz przebywa w bezpiecznym miejscu z wyznaczonym
opiekunem.
Potter, który był obecny w tym pomieszczeniu w postaci
abchina uśmiechnął się w duchu do siebie. Jego przyjaciel wymyślił świetną
wymówkę usprawiedliwiającą jego nieobecność. Dziwił się, że nikt wcześniej nie
interesował się jego zniknięciem. Tymczasem książę kontynuował:
- Nasze oddziały właśnie opuszczają zamek. Myślę, że z
resztą sami już sobie poradzicie. Dziękują za owocną współpracę – zwrócił się
do Sophii, która skinęła głową w odpowiedzi.
- Jako nowa dyrektorka Hogwartu, chciałabym Wam podziękować
za pomoc- odezwała się w końcu oszołomiona Minerwa.
- Drobiazg – odparł skromnie Marco. – A teraz lepiej zapomnijcie
o istnieniu naszej organizacji. Żegnajcie – powiedział i wszyscy zniknęli.
Kochani, przepraszam za długość i jakość. Pisałam to między świętami w grudniu i nie mam siły tego poprawiać. Następny rozdział pojawi się już wkrótce. Dziękuję za komentarze i pozdrawiam :D
Rozdział 47: Po bitwie