Kilka godzin po meczu Quidditcha większość uczniów przebywała na błoniach ciesząc się słoneczną, chociaż wietrzną niedzielą. Niektórzy śmiałkowie próbowali się nawet kąpać w jeziorze, jednak szybko rezygnowali po kontakcie z lodowatą wodą. Reszta wesoło rozmawiała, wylegując się na lekko pożółkłej już trawie. Nikt nie miał ochoty się uczyć. Wszystkich ogarnęło beztroskie lenistwo.
No, prawie wszyscy.
Przez jeden z kamiennych dziedzińców szedł do zamku ciemnowłosy młodzieniec. Śpieszył się, bo nie chciał się spóźnić. Musiał odrobić zaległy szlaban z Cassandrą. Poprosił ją, aby przesunęła go z soboty na niedzielne popołudnie, bo wczoraj miał ostatni trening z drużyną przed meczem. Teraz przemierzał w szalonym tempie hogwarckie korytarze, aby w końcu zapukać w drzwi gabinetu.
- Dzień dobry – przywitał się.
- Niestety twój szlaban dziś potrwa tylko godzinę, bo później mam bardzo ważne spotkanie – powiedziała na powitanie. – Dziś jak zwykle będziesz przepisywał kartoteki dla pana woźnego.
- Dobrze – zgodził się. Podszedł do przygotowanego dla niego stolika i bez słowa zabrał się do pracy. Nauczycielka siedziała przy biurku i czytała książkę. Właśnie zaczął przepisywać drugą kartę, gdy usłyszał wiadomość telepatyczną od Marco.
~ Za dziesięć minut odbędzie się pilne spotkanie rady. Obecność obowiązkowa. Przepraszam, że informuję cię dopiero o tym teraz.
~ Jest mały problem.
~ Co się stało? – zaniepokoił się książę.
~ Mam szlaban z dowódczynią Magów Światła.
~ Musisz coś wykombinować. Za chwilę widzimy się w mieście – nalegał władca.
~ Spróbuję.
- Moglibyśmy przełożyć ten szlaban na kiedy indziej? – zapytał grzecznie Potter swoją nauczycielkę.
- Jak już go zaczęliśmy to go dokończymy – odpowiedziała zdziwiona.
- Ale pani profesor… - zaczął, ale mu przerwała.
- Możesz mi podać jakiś rozsądny argument, dlaczego ZNOWU mam ci przełożyć szlaban?
- Czyli dobrowolnie mnie pani nie puści? – upewnił się.
- Oczywiście, że nie. Co to w ogóle ma znaczyć? – zapytała zdezorientowana jego nagłym kaprysem. – O co chodzi ci z tym dobrowolnie?
- Zobaczymy się wkrótce. Miłego dnia – powiedział i zamienił się w jastrzębia, po czym wyleciał przez otwarte okno. Oniemiała profesor Diego nie zdążyła go zatrzymać. Gdy podeszła go okna ptaka już nie było na horyzoncie.
Harry teleportował się do Sali obrad. Nie zrobił tego od razu przy nauczycielce, aby nie wzbudzić kolejnych podejrzeń. W końcu zwykli ludzie nie mogli zamienić się w dowolne na świecie zwierze, czy też z łatwością pokonać bariery antyteleportacyjne Hogwartu. Wiedział, że i tak będzie musiał się tłumaczyć dlaczego jest animagiem, mimo że tak naprawdę wcale nim nie był.
Usiadł obok Marco i przywitał się ze wszystkimi obecnymi. Kilka minut później książę przemówił:
- Witam wszystkich zgromadzonych na tym nadzwyczajnym posiedzeniu rady. Dziś musimy przedyskutować parę kwestii dotyczących bitwy. Tak, znam już wszelkie szczegóły dotyczące Wielkiej Bitwy. Nasze mroczne zaklęcia szpiegujące działają perfekcyjnie, za co jeszcze raz chciałbym podziękować Gammosowi – tu zrobił krótką przerwę, po czym kontynuował – Atak na Hogwart rozpocznie się prawdopodobnie we wtorek, wcześnie rano. Podczas obrony zamku trzeba będzie nie tylko współpracować z ludźmi, ale też z Magami Światła. I tu pojawia się problem. Ale tą kwestią zajmiemy się na końcu. Teraz chciałbym przekazać wam jedyną, złą wiadomość. Do Voldemorta przyłączyły się nie tylko ziemskie wampiry, ogry, trolle, wilkołaki, olbrzymy i dementorzy, ale też członkowie Srebrnego Zakonu.
- Przecież podczas paktu z 1905 roku potwierdzili swoją neutralność i zobowiązali się nie angażować w żadne konflikty! – oburzył się ktoś, a reszta przyznała mu rację.
- Spokojnie – ciągnął dalej swój monolog Mariusz. – Nasze bractwo jest znacznie silniejsze. Wystarczyłoby posłać wszystkich Mrocznych Magów i już wygrana byłaby nasza. Teraz trzeba dopracować szczegóły.
Obrady trwały jeszcze przez dwie godziny. Na koniec książę wydał przywódcom poszczególnych grup rozkazy. Wreszcie sala opustoszała i zostali tylko Marco i Harry. Abchin uśmiechnął się do przyjaciela i poklepał go pokrzepiająco po plecach.
- Będzie dobrze.
- Nie martwię się o bitwę. Odczuwam wyrzuty sumienia, bo zmodyfikowałem pamięć rodzicom. Ich początkowy szok, że jestem wampirem zamienił się w strach O MNIE, nie PRZEDE MNĄ. Chcieli zabrać mnie z Anglii i wyleczyć „tę paskudną chorobę”. Bez skrupułów mogę zabijać innych, ale jeśli chodzi o ranienie bliskich to czuję się koszmarnie.
- Trzeba żyć dalej.
- Kończę już użalanie się nad sobą. Musimy zabrać się do roboty. Najpierw trzeba zaproponować pomoc w obronie zamku dyrektorowi, a Magom Światła zawarcie sojuszu. Pójdziesz tam ze mną, mój doradco?
- Ależ oczywiście książątko. Będzie zabawa!
- Harry!
- Oj dobra, żartowałem Wasza Wysokość – mruknął i skłonił mu się nisko.
- Nie przesadzaj. Wiesz, że to mnie denerwuje. Koniec żartów. Z informacji, które mi dostarczono wynika, że zaraz zacznie się spotkanie zakonu i białych w gabinecie Dumbledore’a – poinformował go wampir.
- Zrobimy wielkie wejście – powiedział Potter i oboje wybuchli śmiechem.
Dziesięć minut później z bardzo poważnymi minami stali na korytarzu, niedaleko gabinetu dyrektora Hogwartu. Brązowe, lekko kręcone włosy opadały Harry’emu do ramion na odświętną szatą Mrocznego Maga – srebrną z czarnym rosceuxem na plecach. Jego twarz zasłaniała elegancka, czarna maska, spod której patrzyły intensywne, fioletowe oczy. Całkiem odsłonił swoją mroczną aurę. To samo zrobił jego towarzysz, który ubrał się w kosztowną, purpurową szatę książęcą ze srebrnym rosceuxem. Nie było sensu zakładać maski, wiedział, że szybko go rozpoznają. Już wszyscy widzieli jego szkarłatne oczy i czarne, krótkie włosy. Prócz pierścieni, których tak jak abchin swojego nie ukrył pod rękawiczkami, symbolem władzy książęcej była wspaniała laska. Dostał ją po koronacji w Mrocznym Mieście i się z nią nie rozstawał.
- Gotowy na przedstawienie? – zażartował Marco do swojego doradcy. – Zmodyfikowałeś sobie już głos? – zapytał już na poważnie.
- Tak – odpowiedział i wyszeptał hasło do gabinetu Dumbledore’a. – Cytrynowe dropsy.
Kamienna chimera odsłoniła się ukazując kręte schody.
***
Na tę wyjątkową okoliczność gabinet Albusa został kilkakrotnie powiększony, a wszystkie meble usunięte, aby zrobić miejsce na wielki, sześćdziesięcioosobowy stół. Przy nim siedzieli najważniejsi członkowie Zakonu Feniksa i Magów Światła. Na środku siedział uśmiechnięty, srebrnowłosy staruszek, a obok niego kobieta w złotej, iskrzącej się szacie. Miała ona krótkie, niebieskie włosy i niesamowite, całe białe oczy. Na jej głowie spoczywała srebrna korona z dużym diamentem, otoczonym małymi kryształkami.
- Tak jak obiecałam, dwa nasze oddziały będą po stronie zacho… - ciągnęła już od kilku minut wstępne omówienie planu rozmieszczenia wojsk. Wszyscy z uwagą słuchali jej słów, gdy nagle drzwi otworzyły się z rozmachem. Natychmiast kilku białych uniosło ręce w pogotowiu. Bardzo silna biała magia zetknęła się z najciemniejszą odmianą czarnej magii – mrokiem. Zanim którakolwiek ze stron zdążyła cokolwiek zrobić, wybuchło silne fioletowe światło, przewracając wszystkich obecnych. Chwila potrwała zanim abchin z wampirem wstali, a Zakon Feniksa i Madzy Światła usiedli z powrotem. Przybysze i gospodarze zgodnie przytłumili swoje aury. Inaczej mógłby powstać kolejne, bardzo prawdopodobne, że silniejszy wybuch magii.
- Członkowie Zakonu Feniksa, Madzy Światła – zwrócił się do nich Harry. – Przybyliśmy tutaj, aby Wam pomóc w obronie Hogwartu. Jesteśmy przedstawicielami Bractwa Mroku, które chce do Was dołączyć w ostatecznej bitwie z armią Lorda Voldemorta i jego sojusznikami. Jestem doradcą książęcym, a obok mnie stoi wspaniały i wielki… KSIĄŻĘ MROKU, Mariusz II – ostatnie słowa wykrzyczał. Za jego przykładem wszyscy pokłonili się Marco.
~ Zabiję cię Potter, tym razem przesadziłeś z tym wspaniałym i wielkim – wysłał te słowa telepatycznie wampir do abchina.
Następnie oboje wymienili uściski rąk z Dumbledorem i pocałowali dłoń królowej Magów Światła. Wszyscy pozostali przyglądali się temu zszokowani. Ludzie nie mieli pojęcia, kim są przybysze. Nie wiedzieli nawet o istnienia takiego zgromadzenia. Natomiast „biali” dziwili się, że „mroczni” poparli ich stronę, a nie Lorda Voldemorta.
- Bardzo chętnie przyjmiemy pomoc waszego bractwa – powiedział ciepło Dumbledore, który słyszał już o nich co nieco. Natomiast królowa sama zaproponowała zawarcie sojuszu. Wiedziała, że te istoty są bardzo silne, bardzo prawdopodobne, że także ich pokonaliby z łatwością. Ulżyło jej, gdy dowiedziała się, że nie będzie musiała z nimi walczyć.
- Dobrze – zgodził się mroczny książę. – Ale trzeba to zrobić jak najszybciej, bo atak nastąpi już we wtorek rano.
- Skąd znacie takie szczegóły? – zaciekawiła się.
- Mamy swoje metody – odparł tajemniczo. – Teraz trzeba połączyć nasz i wasz plan obrany zamku i dopracować bardzo dużo szczegółów. Wszystko trzeba zorganizować idealnie – powiedział Marco i bez pytania wyczarował sobie krzesło obok niej i usiadł na nim. To samo zrobił Potter. Profesor Diego od jakiegoś czasu wpatrywała się w Marco. W końcu olśniło ją.
- Ty jesteś Marco Malfoy! Wiedziałam, że skądś cię znam! – krzyknęła prawa ręka białej królowej.
- Zgadza się. Udawałem ucznia Hogwartu, aby mieć lepszy dostęp to informacji. Dziwię się, że wcześniej nie poznaliście mnie.
- Bije od ciebie zupełnie inna, potężniejsza aura – odpowiedział dyrektor.
- To pan potrafi ją wyczuć? – zdziwił się Harry.
- Tak, jestem w połowie białym elfem. I jestem prawie pewny, że i ciebie gdzieś już widziałem.
- Niemożliwe – odparł Potter. – Musiał mnie pan z kimś pomylić. Pierwszy raz jestem dzisiaj na ziemi – skłamał gładko.
- Nieważne – mruknął książę. – Mamy dużo ważniejsze sprawy do omówienia. Najpierw trzeba by było…
Cztery bardzo długie godziny omawiali wszystkie szczegóły. Ustalili bardzo dokładne rozmieszczenie obrońców, a także ewakuację uczniów. Wiedzieli, że nie mogą sobie pozwolić na popełnienie jakiegokolwiek błędu. Srebrny Zakon był najgroźniejszym przeciwnikiem i to jego najbardziej się obawiali. Byli tak potężni, że znali podstawy mrocznej magii. A to oznaczało kłopoty. Dlatego musieli się dobrze zgrać. Uroczyste podpisanie pokoju miało nastąpić o północy, a przed tym ewakuacja uczniów.
Godzinę przed północą uczniowie znajdowali się już w pośpiesznie wyczarowanym, ogromnym budynku, jakieś 200 km od Hogwartu.
Pilnowała ich tam część kadry nauczycielskiej, a kilka Magów Mroku rzuciło silne zaklęcia ochronne. Dla pewności zostawili tam za karę ujawnionych (jako członkowie mrocznego bractwa) już bliźniaków i Nevilla, który miał na nich wszystkich mieć oko. Mimo, że ich najlepsi przyjaciele bardzo protestowali to książę i jego doradca byli nieugięci. W tym całym zamieszaniu profesor Dumbledore zapomniał tak jak i wszyscy o najważniejszym. Ich ukochany złoty chłopczyk gdzieś przepadł. Nikt nie widział go od szlabanu z profesor Diego, a tej także wyleciało to z głowy. To nie była zwyczajna amnezja. Ktoś zrobił to specjalnie. Ktoś, kto do perfekcji opanował sztukę mieszania się w ludzkie sprawy.
Tak, istota jak zwykle ingerowała. Ale to był dopiero początek zmienia przebiegu najbliższej przyszłości.
***
Wielka Sala w Hogwarcie na uroczystość zawarcia sojuszu dwóch potężnych bractw została pięknie przystrojona. Wszędzie wisiały białe i czarne wstęgi, a dookoła stały donice z kwiatami. Po lewej stronie na ławkach siedziała rada mrocznego bractwa, a po prawej pierwszy krąg światła czyli najważniejsi Madzy Światła. Na podwyższeniu jako zarówno pośrednik, świadek, jak i przewodniczący uroczystości stał Albus Dumbledore, a obok niego w uroczystych szatach dwaj władcy ze swoimi doradcami.
- Sophio Margarett Amando czy chcesz w imieniu całej społeczności Magów Światła zawrzeć sojusz z Mariuszem Wiktorem, przywódcą Bractwa Mrocznych Magów?
- Tak, chcę.
- Książę mroku, czy chcesz zawrzeć sojusz z królową Magów Światła i tym samym zawiązać wieź między magami światła i mroku?
- Tak, chcę.
Gdy oboje wypowiedzieli te słowa ich ręce połączyły kolorowe promienie i wszyscy obecni w Sali poczuli przyrost potężnej, starożytnej magii – spoiwa łączącego te dwa przeciwieństwa.
- Sojusz został uroczyście zawarty – oznajmił Albus i w tym momencie wybuchło zielone, oślepiające wszystkich światło.
– Jeszcze tylko formalny dokument – powiedział przewodniczący ceremonii i podszedł do specjalnie przygotowanego stolika, gdzie stało pióro, pergamin, a także sztylet i pięć małych miseczek. Po chwili pod dokumentem widniało pięć podpisów, mieniących się na czerwono krwią:
Następnie Dumbledore skopiował dwa razy dokument dając go każdej ze stron, a oryginał zachował dla siebie.
- Dopóki władcy, podpisujący ten dokument żyją, sojusz jest zawiązany. Po śmierci obu z nich pakt ten przestaje obowiązywać.
Harry uśmiechnął się do stojącej naprzeciw niego Cassandry. Ich władcy byli nieśmiertelni i wszyscy o tym wiedzieli. Nie dało się, więc zerwać paktu, ani się wycofać. Zawsze już te potężne bractwa będą razem współpracować.
Nikt nie zwrócił uwagi na maleńką osę, która przez szparę w ścianie wyleciała z pomieszczenia. W Zakazanym Lesie owad ten zamienił się w uśmiechniętą złośliwie Ivonne Snape, która szybko się gdzieś teleportowała.
Rozdział 43. Sojusz