Na korytarzu przed klasą obrony zrobił się dość duży tłok. Cały szósty rocznik – uczniowie z czterech domów czekali na nowego nauczyciela. Gdzieś w tym tłumie stała trójka Mrocznych Magów, którzy od czasu szkolenia uważali ten przedmiot za bzdurny. Niby dlaczego mieli się uczyć bronić przed czymś, czego sami byli częścią, przed swoją naturą?
- Ale macie miny – zwrócił się Danny do Harry’ego i Nevilla.
- Nie stresujcie się. Może być ciekawie.
- Już to widzę – stwierdził pesymistycznie Potter, zrażony do wszelkich Magów Światła. Nagle drzwi do klasy się otwarły. Było to duże, przestronne pomieszczenie. Na jego środku stał krótkowłosy blondyn o szaro-złotych oczach. W ręce trzymał zwój pergaminu.
- Dzień dobry, nazywam się Leon Antio. Od razu mówię, że jestem wymagającym nauczycielem. Dziś sprawdzę wasze dotychczasowe umiejętności. Każdej osobie wyczytam parę, z którą stoczy pojedynek. Przegrany idzie na koniec Sali, ku drzwiom, a wygrany na jej drugi koniec. Później wyczytał pary. Abchinowi dostał się Crabb, Nevillowi jakiś nieznany im Puchon, a Denisowi – Hermiona. Po kolei toczyły się wszystkie pojedynki. Zazwyczaj trwały po niecałej minucie. Cała trójka Mrocznych Magów oczywiście wygrała. Hermiona musiała się pogodzić z porażką. Jeszcze nikt jej tak nie upokorzył. A przecież chłopak użył bardzo prostego, starożytnego zaklęcia wiążącego. Tyle, że niewerbalnie, ale dla ułatwienia użył różdżki. Harry tylko rozbroił kolegę, a Longbottom oszołomił przeciwnika. Marco z łatwością pozbawił różdżki jakiegoś Krukona. Ostatnia para stoczyła pojedynek minutę przed dzwonkiem po drugiej lekcji. Ron pokonał Deana.
Pierwsza transmutacja minęła spokojnie. Dziś mieli tylko teorię, więc spokojnie przesiedzieli całą godzinę. Na zielarstwie nie było już tak przyjemnie. Na lekcje załapali się tylko członkowie bractwa mroku, Hermiona, Draco Malfoy, Seamus, Parkinson, Nott i dwójka Krukonów. Nauczycielka wyrzuciła resztę z klasy. Później oddała im prace. Na 100% napisał Neville, Harry i Marco, a Dan odebrał pracę z 98%. Reszta miała po ok.70%, najgorszy wynik uzyskał Seamus – 61%. Później profesor Snape zadała im „kilka” zadań domowych i zaczęli uczyć się, czym podlewać, poszczególne gatunki roślin leczniczych, a także kiedy i jak często to robić. Na kolejnej transmutacji znowu czytali podręcznik i słuchali wykładu nauczycielki.
Białej broni uczył Meffiston Jolno – czarnooki i białowłosy mężczyzna. Harry na początku myślał, że największe kłopoty robią Salazar i Stafano. Jednak gdy poznał Meffistona doszedł do wniosku, że był w błędzie. Przeczuwał, że z nim dopiero będzie „fajna zabawa”. Mag od początku nie był do nich przychylnie nastawiony, w dodatku ciągle, uważnie ich obserwował. Najgorsze było to, że mieli się uczyć posługiwania trzema rodzajami białej broni, a mroczni madzy byli w stanie używać tylko miecza. Reszta była za bardzo przesiąknięta światłem. Na szczęście pierwszy semestr nauczyciel zarezerwował na walkę mieczem. Na razie dostali proste drewniane mieczyki, na których uczyli się, jak właściwie się nimi posługiwać.
Nowo mianowany kapitan Gryfonów po południu przypiął na tablicy w pokoju wspólnym ogłoszenie o naborze do drużyny. Postanowił zrobić ją od nowa, bo większość jej członków już odeszła ze szkoły. Nabór miał odbyć się o nietypowej godzinie – o szóstej rano w sobotę na boisku. Wiedział, że o tej porze wstanie tylko ten, komu naprawdę zależało na graniu w drużynie. Chciał przez to uniknąć tłumu i zbiegowiska. W końcu każdy chciał być w zespole Wybrańca.
Nastał kolejny dzień, a z nim nowe wyzwania. Na obronie połowa klasy pojedynkowała się ze sobą. Na pierwszej godzinie wyłoniono najlepszą piątkę: Harry’ego, Dana, Dracona, Maco i ku zdziwieniu wszystkich Neville’a. Marco z łatwością pokonał kuzyna. Neville i Dan nie pojedynkowali się. Bawili się tylko prostymi zaklęciami na zasadzie: głupie, proste zaklęcie, rzuć; nudna, banalna tarcza – wyczaruj. Po pięciu minutach to się im znudziło i Longbottom z przyjemnością odegrał scenkę potykania się o własne nogi, ku uciesze pozostałych. Później Harry na tej samej zasadzie walczył z Nocnym Elfem, tyle, że pojedynek zakończyło zaklęcie wiążące, którego „przypadkiem” nie zauważył ten ostatni. W finale Potter i Marco czynili znowu to samo, tyle, że przez 14 minut. Na koniec oboje wybuchli śmiechem i przerwali walkę remisem.
- Marnie – stwierdził nauczyciel. – Na jutro proszę sobie przypomnieć podstawowe zaklęcia pojedynkowe, przerabiane w piątek klasie – powiedział, a chwilę później zadzwonił dzwonek. Wolną godzinę Harry spędził robiąc zadanie z zielarstwa, aby mieć wolne popołudnie.
W końcu nadeszły długo oczekiwane eliksiry. Zakwalifikowała się na nie ósemka uczniów: Harry, Dan, Neville, Marco, Draco, Bleise Zabini, Nott i Hermiona. Czwórka Gryfonów i czwórka Ślizgonów. Zapowiadały się ciekawe lekcje. Snape jak zwykle efektownie wszedł do klasy. Zerknął na uczniów. Po lewej siedziały lwy, po prawej węże. Dhampir i abchin patrzyli na siedzących przed nimi Danny’ego i Hermionę. „I znowu ją będzie podrywał, a Daniel to wszystko zniszczy” – pomyślał sobie.
- Nie będziecie tak siedzieć – odezwał się lodowatym tonem na powitanie.
- Granger do Zabiniego, Potter do Malfoy’a… Marco, Draco usiądzie z nowym kolegą – wskazał na Danny’ego, a Nott do Longbottoma, którego babcia musiała obrabować Gringotta, aby przekupić ministerstwo, które poprawiło mu ocenę z eliksirów, o ironio, na wybitny. I wiedz sobie, że jeśli chodź jeden kociołek wysadzisz na mojej lekcji to wyrzucę cię z klasy – zwrócił się do swojego ulubionego ucznia.
- Do tej szkoły chodzą same matoły. Tyle osób, a tylko ósemka zdała SUMy na Wybitny, co do oceny niektórych mam zastrzeżenia. Chociażby do oświecenia Pottera. A teraz wyciągniecie kartki i napiszecie test. Tym razem bez oszustw i łapówek! Wyrzucę z klasy nawet wszystkich, jeśli napiszecie poniżej 80%. Do roboty! – wrzasnął i rzucił w nich pergaminami.
Pytania były dla Harry’ego banalne, więc po dwudziestu minutach oddał zdziwionemu nauczycielowi gęsto zapisany pergamin. Wiedział, że poszło mu świetnie i profesor nie będzie się miał do czego doczepić. Kolejną lekcję spędzili czytając pierwszy rozdział podręcznika. Potter świetnie znał się na truciznach, ale i tak wykonał polecenie nauczyciela. Nie chciał dać się sprowokować. W książce wszystko opisano bardzo niedokładnie, omijając mnóstwo ważnych faktów. Uznał, że poziom edukacji czarodziejskiej jest bardzo niski. Jak mógł wcześniej mieć problemy z takimi banałami?
Na Białej Magii cała czwórka siedziała w kącie, podczas, gdy reszta ćwiczyła zaklęcia. Wiedzieli, że nie zaliczą tego przedmiotu, ale ani trochę się tym nie przejmowali. Natomiast na Białej Broni nadal szlifowali umiejętność trzymania miecza. Dla zwykłych śmiertelników było to trudne i mroczni madzy mieli niezły ubaw obserwując kolegów. Później Danny udał się jeszcze na mugoloznawstwo, a Harry i Neville poszli do Wielkiej Sali na spóźniony obiad.
Środa minęła bez rewelacji. Na siódmej lekcji Hagrid przedstawił im kilka zaprzyjaźnionych centaurów, które później musieli dokładnie opisać. Dodam tylko, że pół-ludzie nie byli zbyt dobrze nastawieni do uczniów, a zwłaszcza po tym jak Draco powiedział:
- Niezbyt inteligentne stwory o niewyparzonym języku, tak mogę napisać, prawda Nott?
Zbliżał się czwartek, a z nim pierwsza lekcja z Cassandrą.
Rozdział 39: Kolejne lekcje