Często nie doceniamy tego co mamy. Nie zdajemy sobie sprawy, jak nam jest dobrze. Dopiero, gdy czegoś zabraknie lub coś gwałtownie zmieni się w naszym życiu zmieni, poznajemy jego prawdziwą wartość.
Minęło kilka dni od incydentu na boisku i wszyscy powoli przestawali o nim rozmawiać. Regularnie odbywały się treningi nowej drużyny Gryfonów, w składzie:
Harry Potter – szukający
Ron Wesley – obrońca
Daniel Gabinz – ścigający
Neville Longbottom – ścigający
Ginny Wesley – ścigająca
Carola Blau – pałkarz
Peter Blau – pałkarz
Ścigający świetnie ze sobą współpracowali, a Ronowi szło coraz lepiej. Dzięki wskazówkom Pottera o radzeniu sobie ze stresem, Ronald czuł się pewniej na boisku. Rudzielec też przestał się już zachowywać wrogo, w stosunku do Harry’ego. Nowi pałkarze – rodzeństwo Peter i Carola okazali się rewelacyjni. Dziewczyna chodziła do drugiej klasy, a chłopak dopiero do pierwszej. Mimo różnicy wieku, tworzyli świetny duet i zawsze trafiali do wyznaczonego sobie celu. Na treningach miotali tłuczkami do wyczarowanych przez Hermionę tarcz. Dziewczyna obrońcy, mimo że nigdy nie próbowała nawet wsiąść na miotłę, zawsze chodziła na treningi. W różnych księgach wyszukiwała opisy ciekawych zwodów i pomagała im układać taktykę. Także dziś, mimo zadanego na jutro eseju z eliksirów towarzyszyła im brązowowłosa.
Była to wyjątkowo wietrzna środa. Kolorowe liście tańczyły w powietrzu, unoszone przez jesienny wicher. Zawodnikom tego dnia ciężko latało się, jednak musieli to robić. Mecze Quidditcha rozgrywały się zawsze – niezależnie od panujących warunków atmosferycznych. A oni już za niecałe dwa tygodnie mieli rozegrać pierwszy mecz. W tym roku zaczynali od pojedynku z Krukonami.
- Świetnie, dobra robota – pochwalił kapitan zawodników na zakończenie treningu. – Jutro widzimy się o tej samej porze – dodał, a później poszedł ze wszystkimi do szatni, gdzie szybko się przebrał. Następnie wymknął się z budynku, niezauważony przez pozostałych kolegów w drużyny, aby za pierwszym lepszym drzewem w Zakazanym Lesie zniknąć.
Pojawił się chwilę później w Mrocznym Mieście, gdzie umówił się na partyjkę szachów z Gammosem. Szedł do kwatery powoli. Nie teleportował się do niej bezpośrednio, wolał się przejść spacerkiem, podziwiając wspaniałe widoki.
Tutaj jesień wyglądała zupełnie inaczej niż na Ziemi. Mimo, że w tym miejscu nie występowały pory roku, to każdy kwartał miał swoje specyficzne cechy. Właśnie teraz odbywały się zbiory roślin i owoców. Większość wykorzystywano do potężnych eliksirów, jednak niektóre z nich można było ze smakiem spożyć. Oprócz tego mroczną jesień charakteryzowały liczne mżawki, a gdy podczas nich intensywniej świeciły gwiazdy, to także wspaniała tęcza. Była ona jak wszystko tutaj dużo piękniejsze niż w świecie ludzi. Tylko we wrześniu i październiku pod drzewami niektórych drzew można było znaleźć bardzo cenne grzyby. Większość z nich stanowiła elementarne składniki leczniczych maści, od wieków stosowanych przez mieszkańców miasta. Niestety owe grzyby miały w sobie bardzo dużą ilość magii, przez co nie dało się ich przywoływać, czy też zbierać specjalnymi zaklęciami. Dzieci mieszkające w Mrocznym Mieście nie nudziły się, więc w tych miesiącach i nie przeszkadzały ciągle zabieganym dorosłym.
Harry otworzył żelazną bramkę i doszedł prostą alejką do budynku. Nie pukając wszedł do środka. Przeszedł dwa korytarze i znalazł się przed drzwiami z imieniem właściciela mieszkania, ładnie wygrawerowanym na eleganckiej tabliczce.
Gammos przyjął go jak zawsze ciepło, zaczynając od razu wesołą pogawędkę. Z jednej partii szachów szybko zrobiły się dwie. Pierwszą skończyli remisem, a drugą po zaciętej walce wygrał starszy mężczyzna.
- Idzie ci już coraz lepiej – pochwalił go. – Masz świetną strategię.
- Dziękuję – odpowiedział i uśmiechnął się. – Nie opowiedziałeś mi jeszcze o twoim poniedziałkowym pojedynku z Godrykiem. Kto wygrał?
- Wykiwał mnie – odparł z westchnieniem zielonowłosy. – Spryciarz udawał, że skupia się na zbiciu mojej wierzy, podczas gdy niezauważalnie podszedł koniem do mojego króla i zaszachował mnie. Nim się opamiętałem, było za późno. Wygrał.
- Każdy czasem ma gorszy dzień – tym razem Potter stanął w roli pocieszyciela. – Muszę już iść. Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Do zobaczenia – pożegnał się.
- Trzymaj się – powiedział gospodarz. Chwilę później młodzieniec zniknął, a on sam siedział w salonie.
Czas w Hogwarcie bardzo szybko mijał. Nawet się Harry nie obejrzał, a już nadszedł szósty października, czyli dzień meczu z Krukonami. Bliźniacy wymyślili szaloną strategię na ten dzień. Kapitan długo się na to nie chciał zgodzić, ale w końcu uległ ich sugestiom. Oboje chcieli uczestniczyć w tym wydarzeniu i tak się stało. Co chwilę, któryś z nich robił się niewidzialny, aby brat mógł pograć. Niekiedy nawet oboje byli widzialni jednocześnie. Madzy Światła mieli na głowie inne zmartwienie – ochronę uczniów, i nie zwracali uwagi na to, co działo się ponad trybunami. Natomiast nauczyciele i uczniowie, co chwilę przecierali oczy, aby upewnić się czy nie mają przewidzeń.
Było już 220 do 20 dla lwów. Krukoni kompletnie nie radzili sobie ze świetnie przygotowanymi Gryfonami. Zdezorientowało ich całkowicie znikanie, pojawianie się i klonowanie jednego z ścigających przeciwników. Panią Hooch też to dziwaczne zjawisko zainteresowało i już miała przerwać mecz, gdy się on po prostu skończył. Jak zwykle czujny szukający wiedział kiedy złapać znicz i zrobił to w odpowiedniej chwili. Niestety zapomnieli w tym wszystkim o siedzącej obok profesor McGonagall Cassandrze. Harry mógł przysiąc, że na początku meczu jej tam nie było. Teraz jednak stała przy ich opiekunce i cicho z nią rozmawiała. Nagle dowódczyni Magów Światła machnęła ręką w stronę stojącej już na trawniku drużyny zwycięzców. Był tam też niewidzialny Danny, kompletnie nie spodziewający się ataku. Nie zdążył wyczarować tarczy. Nagle stał się widoczny i wszyscy mogli go zobaczyć. Nie panikował, ani nie płakał, jak robili to zazwyczaj uczniowie przyłapani na gorącym uczynku. Zamiast tego uśmiechnął się wesoło i krzyknął:
- Niespodzianka!
Część osób obserwujących to wydarzenie zaczęła się śmiać. Inni nadal nie mogli zrozumieć co się dzieje. Natomiast reszta burzała się i krzyczała, że Gryfoni oszukiwali.
Po prawie godzinie kłótni i wrzasku kilku mocno ze sobą skłóconych domów (nawet Puchoni musieli się wtrącić), unieważniono mecz. Postanowiono przeprowadzić go jeszcze raz, w przyszłą niedzielę.
***
Gęsty bluszcz oplatał mury podniszczonego dworu, należącego do jednego ze starych, czarodziejskich rodów. Budynek otaczał ciemny las, przez który wiodła tylko jedna, wąska ścieżka. Szedł nią czarnowłosy mężczyzna, ubrany w ciemną szatę. Spod zasłaniającego twarz kaptura wystawał tylko koniuszek dużego, zakrzywionego nosa. Stanął on przed solidnie wykonanymi drzwiami i dotknął ich lewym ramieniem, zupełnie nieprzypadkowo. Znalazł się w długim holu, prawie całym wypełnionym czekającymi na coś ludźmi. Wszyscy ubrani byli tak jak on, z tą różnicą, że twarze większości zasłaniały też białe maski. Na końcu pomieszczenia znajdowały się bardzo szerokie, marmurowe schody. Właśnie w tym momencie schodziła po nich piękna, jasnowłosa kobieta, w eleganckiej, granatowej sukni. Popatrzyła się wprost na wchodzącego gościa i podeszła do niego.
- Witaj Severusie – szepnęła. – Jesteś w samą porę. Czarny Pan już ciebie oczekuje.
- Dziękuję, Narcyzo – również wyszeptał, a później pocałował jej uniesioną dłoń. Następnie szybkim krokiem przeszedł pomieszczenie i energicznie wszedł po schodach. W błyskawicznym tempie minął krótki korytarzyk i znalazł się w Sali Tronowej Lorda Voldemorta, jak ją on sam uroczyście nazwał. Snape, dlatego się tak śpieszył, ponieważ wiedział, że za każdą sekundę spóźnienia będzie go czekać sroga kara.
Człowiek uważający się, za najpotężniejszego czarnoksiężnika na świecie siedział na imitującym tron, ogromnym czarnym fotelu. W przestronnym pomieszczeniu znajdował się tylko jeszcze mały stolik, na którym stał kieliszek z niedopitym, czerwonym winem.
- Nareszcie jesteś, mój szpiegu – wysyczał Riddle, gdy już wchodzący pocałował mu skraj szaty, tuż przy stopie i padł przed nim na kolana. – Jakie przynosisz wieści?
- Jak już panie pewnie słyszałeś pogłoski, w szkole grasuje wampir i półwampir – zaczął pewnie i chciał cos dodać, ale przerwano mu.
- Tak, Lucjusz dostał list od Dracona i mnie o tym już poinformował. Wiem, kim są. Longbottomem osobiście zajmie się Bella, a pan Malfoy już wkrótce zasili nasze szeregi. Zleciłem to zadanie oczywiście jego kuzynowi. Co jeszcze dzieje się w Hogwarci? Coś o czym, jeszcze nie wiem. – Ostatnie dwa zdania powiedział z niecierpliwością, a zarazem irytacją w głosie.
- Dumbledore jest zaniepokojony zmianami w Ministerstwie Magii. Razem z innymi nauczycielami w odpowiedniej chwili postanowił wypowiedzieć posłuszeństwo nowemu ministrowi. Już teraz wątpię, czy wpuszczą jakiegoś urzędnika do zamku.
- A jak się ma nasz kochany Zakon Feniksa? – zapytał z kpiną czerwonooki. Patrzył się przez cały czas prosto w bezdenne, czarne oczy sługi, w których jak na złość i dziś nie mógł nic wyczytać. Czarny Pan dobrze wiedział, że one są zwierciadłem duszy. Jednak ten człowiek ku jego niezmiernej irytacji, zawsze miał takie same. Tak jakby w ogóle nie okazywał uczuć.
- Po niedawnym ataku nadal liżą rany. Natomiast Madzy Światła zbyt skutecznie im nie pomagają. Odkąd są w zamku, jeszcze nic nie zrobili.
- Coś jeszcze?
- To chyba wszystko, panie – odparł czarnowłosy.
- Stanowczo za mało informacji mi dostarczasz, Severusie. Na przyszłość bardziej się postaraj. Niepotrzebne pionki są szybko usuwane z szachownicy. Crucio! – krzyknął Sam – Wiesz – Kto i machnął różdżką. Trzymał zaklęcie przez pół minuty, po czym je nagle przerwał. Następnym czarem wylewitował obolałego mężczyznę z sali.
Później Czarny Pan podszedł do stolika i dopił wino. Zastanawiał się właśnie, kogo teraz zawołać, gdy nagle do pomieszczenia weszło trzech magów w czarnych szatach. Podeszli bez pytania do niego i lekko się skłonili.
- Przyjmujemy panie, twoją propozycję sojuszu – powiedział jeden z nich. – Zmieciemy Hogwart i Magów Światła z powierzchni Ziemi.
- Doskonale – powiedział lord i zrobił dziwny grymas, który wbrew jego zamiarom, wcale nie przypominał uśmiechu. Wszystko szło zgodnie z jego planem. W przyszłym tygodniu zdobędzie Hogwart, za miesiąc całą Anglię, a wkrótce opanuje cały świat. A te potężne istoty ze Srebrnego Zakonu tylko mu w tym pomogą.
Rozdział 42: Spokój