Wiadomość o tym, że Neville i Marco nie są ludźmi rozeszła się po szkole w tempie błyskawicy. Już przed obiadem każdy w zamku o tym wiedział. Nawet na eliksirach uczniowie cicho plotkowali, za co wściekły nauczyciel, odebrał dość sporą liczbę punktów. Gdy Potter i Longbottom weszli do klasy sztuk walki wszystkie oczy zwróciły się w ich kierunku. Już wcześniej, gdy przechodzili korytarzami, ludzie o nich szeptali, a młodsi uczniowie uciekali z krzykiem.
Przyjaciele nic sobie nie robiąc z kolegów usiedli w ławce obok Danny’ego i Marco, którzy byli w podobnej sytuacji. Książę nie miał zbyt radosnej miny, a blondyn jak zwykle uśmiechał się wesoło.
- Co tam u was słychać? – zapytał od niechcenia dhampir i uśmiechnął się.
- Czuję się jak małpa w zoo – odparł prosto z mostu Malfoy. – A ten tu osobnik – wskazał na Denisa – jeszcze bardziej mnie utwierdza w tym przekonaniu.
- Nie przesa – zaczął mówić Harry, ale przerwał ponieważ, do klasy weszła nauczycielka. Profesor Diego uśmiechnęła się i powiedziała:
- Dzisiejsza lekcja odbędzie się na błoniach. Poćwiczymy tam naszą kondycję fizyczną. Ale najpierw konkurs. Kto pierwszy przybiegnie nad jezioro otrzyma dla swojego domu 20 punktów. Tyle samo odejmę ostatnim pięciu osobom. Start! – ostatnie słowo wykrzyczała. Przez chwilę uczniowie patrzyli na nią jak na wariatkę. W regulaminie szkoły był wyraźny zakaz biegania po korytarzach, a tym bardziej urządzania szalonych wyścigów. Przykład kolegom dali Neville i Marco, którzy nie musieli już ukrywać swoich umiejętności. Natomiast Harry nie chcąc wzbudzić podejrzeń, biegł nieco wolniej.
- 20 punktów dla Slitherinu – powiedziała ani trochę nie zdyszana nauczycielka do uśmiechniętego wampira, kilkanaście minut później. Jednak szybko je zabrała za Crabba, który dobiegł ostatni. Następnie Puchoni stracili aż 60 punktów, a Gryfoni 20 za Lavender Brown.
Później klasa, pod czujnym okiem pani profesor wykonywała różne ćwiczenia rozciągające. Z ulgą powitali dzwonek na przerwę. Wykończeni uczniowie zaczęli iść bardzo wolno w stronę zamku.
***
Na zaklęciach praktycznie nikt nie uważał. Mimo godzinnej przerwy uczniowie byli tak zmęczeni, że nie mieli siły nawet udawać, że słuchają wykładu nauczyciela. Zirytowany profesor za karę zadał im długi esej na następną lekcję.
Po odrobieni wszystkich zadań domowych Harry z przyjaciółmi udał się do Mrocznego Miasta, gdzie spędzili resztę dnia i większość nocy. Chłopak jako doradca książęcy pomagał przyjacielowi uporać się z mnóstwem zaległości, które czekały na władcę. Skończyli z tym wszystkim dopiero o trzeciej nad ranem. Zgodnie wrócili do Hogwartu, gdzie zmęczeni, położyli się na łóżkach.
Tymczasem Neville i bliźniacy spotkali się z Anne nad jeziorem. Dziewczyna opowiadała im o swojej szkole w Francji. Narzekała na próżność koleżanek i brak zainteresowania światem zewnętrznym. Nudziło jej się w Beauxbatons i czuła się samotna, jednak musiała skończyć szkołę. Mimo wszystko, nie chciała zawieść znienawidzonej ciotki. Była jej jedyną rodziną i siłą rzeczy, kochała ją, chodź niekiedy mówiła zupełnie co innego.
Piątek minął szybko i spokojnie. Gdy wampir i dhampir przechodzili korytarzami, uczniowie nadal szeptali na ich widok. Nauczyciele na szczęście nie czepiali się nich i traktowali tak samo jak kiedyś. Nie wiedzieli, że robią to za namową Cassandry, która się za nimi wstawiła. Nadeszła sobota, a z nią przyszedł nabór do drużyny Quidditcha. Nowo mianowany kapitan, musiał od nowa stworzyć, prawie już nie istniejącą drużynę.
Wierzchołki drzew zakazanego lasu były jeszcze pokryte poranną mgłą. Rosa na trawie dawała się we znaki idącym na boisko kandydatom. Bijąca wierzba w oddali wykonywała poranne wymachy korzeniami, a budzące się ptaki cicho ćwierkały. Jednak, mimo wczesnej, porannej pory sporo osób chciała dostać się do drużyny Gryfonów.
- Najpierw sprawdzę czy umiecie latać na miotle – zarządził Harry. – Każdy wykona cztery pętle wokół trybun, a później ląduje i stawia się w odpowiednim rzędzie. Ścigający po lewej, pałkarze po prawej. Obrońcom jest nadal Ron, a ja szukającym.
Już po chwili kilka osób szybko uciekło z boiska. Potter dopuścił do naboru pierwszorocznych, ze względu na to, że sam w tym wieku dostał się do drużyny. Okazało się jednak, że był to bardzo zły pomysł. Większość nie umiała nawet dobrze wejść na miotły. Z irytacją odesłał płaczącą jedenastolatkę, która próbowała tyłem dosiąść miotły.
- Dobrze nam idzie – zażartował Ron. Hermiona, która siedziała obok niego z dezaprobatą pokiwała głową.
- Mówiłam, żebyś ich tu nie wpuszczał – powiedziała.
- Miałaś rację – odparł i powrócił do obserwowania sytuacji w powietrzu. Neville radził sobie znakomicie. W myślach pogratulował sobie. Przyjaciel był świetny. Nie wiedział jednak na jakim stanowisku go obsadzi. Reszcie też jakoś szło. Po prawej stronie boiska leciał spokojnie Daniel, a nieco na lewo… Danny! „Co on wyprawia!!!” – pomyślał sobie Potter i telepatycznie wysłał mu wiadomość:
~ Natychmiast znikaj z boiska! Zwariowałeś? Zaraz ktoś was zauważy!
Odpowiedź nadeszła dopiero po chwili:
~ Nie mam zamiaru, niech mój brat stąd idzie.
- Czy ja mam zwidy? – nagle odezwała się Hermiona, jak zwykle spostrzegawcza. – Tam w powietrzu lata dwoje identycznych chłopaków!
- Wydaje ci się – zbył ją Harry. – Chyba się dziś nie wyspałaś. Lepiej wracaj do łóżka i porządnie się wyśpij – poradził jej.
- Ja też widzę dwóch blondynów – powiedział Ron.
- Te nowe miotły są takie szybkie... – zaczął kapitan, ale nie skończył. Podeszła do niego profesor McGonagall, która nieoczekiwanie pojawiła się znikąd na boisku.
- Dlaczego ten chłopak – wskazała na blondyna po jednej stronie boiska, a później na drugiego, który leciał w innym kierunku – jest w dwóch miejscach na raz?
- Nie można być w dwóch miejscach na raz – odpowiedział jej abchin. – Wy wszyscy dzisiaj chyba się nie wyspaliście. Ja widzę tylko jednego Dana – stwierdził. I rzeczywiście. Teraz w powietrzu latał tylko jeden z bliźniaków.
Rozdział 41: Nabór do drużyny