czwartek, 23 lutego 2012

II tom Harry Potter i Mroczne Miasto - zapowiedź



Zupełnie nowy, pełen kolejnych niezwykłych przygód i niespodzianek
II tom Mrocznego Miasta
7 części po 7 rozdziałów
magiczna 7 bohaterów stanie na przeciw wyzwaniu
Czy ich misja się powiedzie?
Kto okaże się zdrajcą, a kto lojalnym przyjacielem?

I: Władza, miłość, przyjaciele
Jakie wartości w życiu człowieka są najważniejsze?
Prawdziwa próba charakteru
Jak nie ulec pokusie?
Czym kierować się w życiu?
Jakie wartości w życiu człowieka są najważniejsze?

II: Walka z samym sobą
Jak uwolnić się od przeszłości i nauczyć się żyć na nowo?
Odrzucić przeszłość i żyć teraźniejszością
Jak z uśmiechem budzić się każdego dnia?
Jak nauczyć się kochać?
Jak uwolnić się od przeszłości i nauczyć się żyć na nowo?

III: To moje życie
Kim byłem, kim jestem, a kim chciałbym być?
Samemu decydować o własnym życiu
Jak uwolnić się spod wpływu innych?
Jak nauczyć się samemu podejmować decyzje?
Kim byłem, kim jestem, a kim chciałbym być?

IV: Bo mogę być kimś wielkim
Jak osiągnąć życiowy sukces?
Liczyć tylko na siebie
Jak zdobyć sławę?
Jak spełniać własne marzenia i pragnienia?
Jak osiągnąć życiowy sukces?

V: Znaleźć swoje powołanie
Co mam zrobić z moim życiem?
Znaleźć swój cel
Kim zostać?
Dla kogo i czego żyć?
Co mam zrobić z moim życiem?

VI: Życie to nie tylko przyjemność
Jak poradzić sobie z problemami?
Po prostu żyć
Jak być poważnym?
Jakimi farbami pomalować świat?
Czy warto cierpieć, aby później na nowo się cieszyć?
Jak poradzić sobie z problemami?

VII: Razem można wiele
Znaleźć kameleona
Trochę optymizmu
Popatrzeć z innej perspektywy
Po prostu zaufać
Oszukać cały świat
Czasem lepiej tkwić w złudzeniu

50: Tylko razem zwyciężymy

Epilog: Teraz już wiem


wtorek, 21 lutego 2012

Harry Potter i Łuk Wskrzeszenia

Chciałabym polecić bloga Harry Potter i Łuk Wskrzeszenia


http://harrypotterilukwskrzeszenia.blog.onet.pl/

Autor dopiero zaczyna, jest tylko pierwszy rozdział. Widzę w nim potencjał na dobre opowiadanie HP, jednak wiem jak ważne jest wsparcie czytelników, zwłaszcza na samym początku. Dlatego polecam go Wam, wiedząc, że znacznie więcej ludzi dzięki mnie odwiedzi jego bloga.


Jeśli ktoś chciałby polecić swoją twórczość, niech napisze w komentarzu, a napiszę podobną notkę o nim :D


Pozdrawiam

Rozdział 50: To nie koniec. Nowa przygoda dopiero się zaczyna.


- I co ja z tobą zrobię? – Harry Potter pochylony nad ciałem Draco Malfoya zadał retoryczne pytanie. Po chwili zastanowienia postanowił go na razie uśpić, zamknąć go tu za pomocą mrocznego zaklęcia i zapytać Marco o niego. Tak też uczynił. Następnie spróbował połączyć się telepatycznie z księciem. Nie udało się. Przyjaciel nie odpowiadał. „Dziwne, może jest zajęty” – pomyślał, ale mimo to postanowił osobiście udać się do miasta.
Jesienny wiatr powiewał liśćmi drzew rosnącymi przed wejściem do prywatnych kwater Księcia Mroku. Drzwi jak zwykle same się przed nim otworzyły. Przeszedł przez kilka pomieszczeń, jednak nigdzie go nie zastał. Spróbował jeszcze raz nawiązać kontakt telepatyczny. I znowu porażka. „Może nie odpowiada na moje pytania, bo nie chce, aby mu przeszkadzano. Pewnie udał się na randkę z Carolaine” – pomyślał i wrócił powrotem do Hogwartu. Na lekcje nie chciało mu się dziś iść. Po tym jak poinformował profesor McGonagall, że wrócił do Hogwartu nie miał siły męczyć się z kolejnymi pytaniami o tajemnicze bractwo. Dyrektorka zadała ich aż nadto. A wiedziała, że nauczyciele i inni uczniowie tak łatwo nie odpuszczą. W końcu teraz mówiono praktycznie tylko o tajemniczych Magach Mroku i o zniknięciu Marco.
Udał się do dormitorium w Wieży Gryfonów. Został tam Neville’a.
- Ty też nie na lekcjach? – zapytał zdziwiony, widząc przyjaciela skrobiącego coś na pergaminie.
- Nie – odpowiedział.
- Marco chciał, abym zanalizował dla niego wykresy przedstawiające zmianę roślinności Mrocznego Miasta w ciągu ostatniego roku i sprawdził kilka innych papierów. Nasze książątko kompletnie nie ma do tego głowy, a ja…
- Uwielbiam zielarstwo – dokończył za niego Potter. A propo książątka. Nie widziałeś go gdzieś?
- A co?
- Nigdzie nie mogę go znaleźć.
- Nie. A próbowałeś się z nim łączyć telepatycznie?
- Nie udało mi się.
- Dziwne.

***

Dzień minął i nadszedł wieczór. Harry postanowił jeszcze raz poszukać Marco po kolacji. Nie chciał wcześniej przeszkadzać przyjacielowi. Wiedział, że gdyby nie był bardzo zajęty to odpowiedziałby od razu. Całe popołudnie siedział z Nevillem w dormitorium i pomagał mu uzupełniać papiery dla księcia. Posiłek postanowili zjeść w zamku. Najpierw jednak Potter w ciele abchina musiał coś przekazać nowej dyrektorce. Przed drzwiami do jej gabinetu wpadł na zapłakaną Casandrę. Natychmiast zapomniał, po co tu przyszedł.
- Co się stało? – zapytał ją zdziwiony.
- Sophia nie żyje! – krzyknęła.
- Jak to??? Przecież ona jest NIEŚMIETELNA.
- Nie wiem. Rozmawiałam z Minerwą, gdy to poczułam. Straszliwy ból w sercu. Z królową byłyśmy połączone magiczną więzią i odczuwałyśmy swoje silniejsze uczucia. A ja nagle poczułam, że ona… rozpada się! – krzyknęła zrozpaczona i wtuliła się w jego ramiona. Abchin popatrzył na nią zdezorientowany. Jednak szybko zrozumiał, że musi ją pocieszyć. Przytulił ją i pozwolił wypłakać się jej w ramionach. Gdy po kilku minutach uspokoiła się, zapytał łagodnie:
-Trzeba odnaleźć jej ciało. Wiesz, gdzie ono może być? – szepnął. Od razu uwierzył jej na słowo, bo wiedział co nieco o magicznych, starożytnych więziach łączących przyjaciół i bliskie osoby. Postanowił jej pomóc. Mimo, że znał ją od niedawna, czuł do niej coś, jeszcze nie było to sprecyzowane, ale kobieta była dla niego ważna.
- Nie… Tak! Miała udać się gdzieś z waszym księciem.
I wtedy coś do Pottera dotarło. Już wiedział, dlaczego Marco nie odpowiadał przez cały dzień. Ale… Przecież nie mógł umrzeć, tak jak Sophia… Nie, to nie możliwe.
-Musimy ich znaleźć – błyskawicznie decyzję.  – Sprawdzimy, czy na pewno Sophia Ne żyje i co się stało z księciem. Mam nadzieję, że jest tylko ranny.
- Oby – szepnęła. – Spróbuję ich namierzyć.

***

Noc powoli zakrywała widok około stu ciał na leśnej polanie, gdy w jej pobliże teleportowały się dwie postacie.
- Co to jest? – powiedziała Cassandra rozglądając się dookoła. Wszędzie leżały martwe zwłoki członków Srebrnego Zakonu.
- Wyczuwam tu strasznie negatywną, złą energię – odezwał się Harry. Tak jak kobieta, świetnie wszystko widział. Podeszli do centrum tego wszystkiego, krwawego kręgu. Leżeli tam…
- Nie! – krzyknęła po raz kolejny dzisiaj kobieta i wybuchła płaczem.
- Może uda się im jakoś pomóc, uratować – szepnął Potter nie tracąc nadziei. Następnie wykonał serię skomplikowanych zaklęć, aby sprawdzić, co tu się wydarzyło.
Od razu pożałował, że to zrobił. Wiedza była znacznie gorsza od niewiedzy.
- Użyli bardzo starego i zapomnianego już prawie rytuału Ab-Didus. Niszczy on dusze, rozszarpując na drobne kawałeczki. Srebrni przeprowadzili go, a później nastąpił tu wybuch mocy i wszyscy zginęli – stwierdził sucho, aby następne zdanie powiedzieć załamanym, pozbawionym wiary we wszystko głosem.
- Dla nich jest już na późno. Oni już nawet nie istnieją!
Znowu objął kobietę, jednak tym razem płakali razem. Nie wstydził się łez. Przestali dopiero po jakimś kwadransie. Jednak nie odsunęli się od siebie. Cieszyli się swoją bliskością, kiedy jej najbardziej potrzebowali. I wtedy wydarzyło się coś całkiem nieoczekiwanego, a jednocześnie tak naturalnego. Pocałowali się.
Nie ważne, że przed chwilą stracili dwóch, bliskich sobie ludzi. W tej chwili zapomnieli o otaczającym ich złym świecie. Skupili się tylko na tej, jednej, jedynej chwili.
Niestety ona nie mogła trwać wiecznie. Musieli stawić czoło wielu problemom i kłopotom. A te dopiero się zaczynały.



To koniec pierwszego tomu Mrocznego Miasta, ale dopiero początek wszystkiego.
Naturalnie napiszę II tom. Podzielę go na siedem, siedmio rozdziałowych części. Każda z sześciu pierwszych skupi się na przeżyciach poszczególnych osób. Natomiast w siódmej – ostatniej to wszystko zostanie razem połączone. Teraz czekam na Wasze opinie i komentarze dotyczące całego I tomu.

Co Wam się najbardziej podobało?
Jaka była ulubiona postać?
Czego zabrakło w tym?

A także chętnie poczytam Wasze hipotezy dotyczące II tomu:

Co takiego może się stać?
Kim będzie ósemka głównych bohaterów?
Co będzie w epilogu po dwóch tomach.

Również możecie śmiało pisać, o czym chcielibyście czytać i jaki wątek rozwinąć.

Pod tym postem czekam na 17 komentarzy.

A później pojawi się pierwszy rozdział pierwszej części drugiego tomu Mrocznego Miasta. Zrezygnowałam z epilogów i prologów.

A tak na marginesie:

Całą II cześć mam już zaplanowaną i streszczoną w moim notesie i dziś, jutro i w najbliższych dniach zajmę się pisaniem następnych rozdziałów.
Pozdrawiam :D

poniedziałek, 20 lutego 2012

Rozdział 49: Zapomniany rytuał


Niespodzianka! Lubię Was zaskakiwać ;D Miłego czytania.

Marco teleportował się na wyznaczone miejsce równo o godzinie dziewiątej. Od razu rozejrzał się dookoła, szukając czegoś podejrzanego. Odetchnął z ulgą widząc, że znajduje się  na jasnej polanie, oświetlanej porannymi promieniami słonecznymi. Trochę go ode irytowały i lekko osłabiały. Takie słabe światło nie zabijało wampirów, jednak unikali go oni, ponieważ denerwowało ich.
Otaczał go gęsty, zielony las. Dzięki wyczulonym zmysłom słyszał śpiew ptaków i odgłosy zwierząt znajdujących się w pobliżu. Usiadł na trawie, w cieniu wysokiej sosny. Nie minęła minuta, gdy przed nim pojawiła się Sophia. Wspaniała królowa Magów Światła ubrała się na tą okazję w długą, szmaragdową suknię.
- Dzień dobry, pięknie wasza wysokość dziś wygląda – przywitał się.
- Witaj książę, dziękuję za komplement – powiedziała i uśmiechnęła się.
 – Dlaczego mnie tu wezwałaś? – przeszedł od razu do sedna.
- Co? Chyba coś się księciu pomyliło. To TY chciałeś się ze mną tu spotkać.
- Nie – zaprzeczył. – Przecież otrzymałem wyraźną wiadomość od waszej wysokości, że chcesz się spotkać w tym miejscu i pilnie porozmawiać.
 - Nie – upierała się. - To ty wysłałeś mi tą wiadomość.
- Chyba ktoś nam zrobił głupi dowcip. Tylko po co, akurat tutaj nas sprowadził?
- Nie mam pojęcia, ale się dowiem – odparła chłodno. – A teraz muszę wracać. Nie mam czasu na idiotyczne żarty, mam dziś dużo do zrobienia.
- Nie tak szybko – dobiegł ich znikąd męski głos. – Nigdzie stąd nie pójdziecie.
Nagle przed nimi pojawiła się prawie setka członków Srebrnego Zakonu. Ręce wszystkich były uniesione i skierowane prosto w nich. Jednocześnie w każdego z nich, niespodziewanie poleciało po czterdzieści promieni. Marco skupił się na teleportacji, ale o dziwo… nie mógł! Ktoś utrzymywał w tym miejscu niezwykle silną barierę antyteleportacyjną, której mimo olbrzymiego wysiłku nie zniszczył. Skupiając się na zlikwidowaniu jej nie zdążył zrobić uniku. Upadł, gdy zaklęcia dosięgły jego ciała. To samo działo się ze stojącą obok niego kobietą. Czary uderzyły z hukiem ich ciała, ale nie zabiły ich. Zamiast tego pozbawiły go całkowicie magii i zniwelowały wampirze umiejętności.
- Tak, jeszcze żyjesz – zapewnił go ktoś, a później idiotycznie zachichotał. – Nie zabijemy was, o nie – znowu ten upiorny chichot. – Zniszczymy DUSZE!!! – odezwał się do niego mężczyzna stojący z przodu. Mariusz był przerażony. „Jeśli zniszczą moją duszę, to po prostu mnie nie będzie” – myślał przerażony.
- Idioci, żadne zaklęcie nie ma tyle mocy, aby zniszczyć DUSZĘ – odezwała się nadal trzeźwo myśląca, mimo niebezpiecznej sytuacji Sophia.
- Masz rację biała wiedźmo – odezwała się znowu ta sama osoba. Oboje odetchnęli z ulgą. Jednak nie trwało to długo. Mężczyzna widocznie miał coś jeszcze do powiedzenia. – Ale istnieje taki rytuał, mogący to uczynić!
- Wy chyba… Nie chcecie odprawić rytuału Ab – Didus*? – zapytała przerażona nie na żarty.
- Dokładnie to właśnie chcemy zrobić – odparł bez ogródek przywódca grupy oprawców i bez wahania przeciął jej sztyletem ramię, a następnie przyłożył do niego czarkę. Szkarłatna krew zaczęła spływać do naczynia.
-  Ale to nielegalne! Zakazano tego już na początku średniowiecza! Od stuleci nikt nie odważył się tego odprawić. Nikt nie wie, jakie jest jego dokładne działanie, które opisano w księdze Quercus’a**!
- Milcz, głupia kobieto! – krzyknął zirytowany, a ktoś natychmiast uciszył ją za pomocą jednego, prostego gestu dłoni. Tymczasem przewodniczący rytuału pobrał też krew od oszołomionego Marco. Wampir nie mógł się ruszyć nawet o minimetr, co go niezmiernie irytowało. Kilkakrotnie próbował się skontaktować telepatycznie z przyjaciółmi, ale nie udało mu się.
Następnie przywódca Srebrnego Zakonu dodał krew do kociołka z jakimś potężnym, antycznym eliksirem.
- Dlaczego nie zostawicie nas w spokoju? Co my wam takiego złego zrobiliśmy? – zapytał książę w akcie desperacji.
- Zniszczyliście podczas bitwy o Hogwart prawie całą naszą organizację. A teraz my odpłacamy pięknym za niedobre – mruknął zadowolony z żartu, który wcale nie był zabawny. – Nasi ludzie podszyją się pod was i zniszczą wasze bractwa od środka.
Mariusz żałował, że o to zapytał. Wolałby nadal tkwić w błogiej nieświadomości.
Przewodniczący zaczął rozlewać przygotowaną miksturę, tworząc krąg dookoła nich. Następnie wszyscy „srebrni” odsunęli się na kilka metrów, a mistrz Srebrnego Zakonu zaczął wypowiadać starożytną inkantację. Po chwili skończył. Jednak nic się nie stało. Zbliżyli się do kręgu i to było ich błędem.
- Dlaczego to… - zaczął, ale nigdy już tego nie dokończył. Ze środka kręgu wybuchło niesamowite, fioletowe światło. Pochłonęło i roztrzaskało ono wszystkie dusze w promieniu pół kilometra. Zniszczyło je na drobne kawałeczki i rozrzuciło po cały wszechświecie. Ponad sto ciał leżało na polanie, gdy ciemne chmury przysłoniły słońce.

***

Harry Potter nie zdając sobie sprawy z okropnych rzeczy, które właśnie się wydarzyły, szedł sobie spokojnie korytarzami Hogwartu. Z bliżej nieokreślonych przyczyn tajne przejście do Pokoju Wspólnego Ślingonów samo się przed nim otworzyło. Tak jak się spodziewał – nie zastał tu nikogo. Wszyscy uczniowie byli chyba na lekcjach. Wszedł po schodach i bez wahania otworzył drzwi dormitorium szóstoklasistów. Zdziwiony zauważył na podłodze białowłosego mężczyznę. Wystarczyło jedno zaklęcie, aby dowiedzieć się, że to Draco Malfoy. Jednak wiedział, że coś z nim nie tak. Rzucił szybkie, ale dokładne zaklęcie diagnozujące. Bardzo zdziwiły go jego wyniki. Draco zażył eliksir Białej Śmierci, który wywoływał u ofiary trwającą pięć dni śpiączkę, w czasie której śniły się najgorsze koszmary. A później z tego wszystkiego uwalniała śmiałka śmierć.
- Coś dziwnego neutralizuje ten eliksir. Jakby jego ciało przechodziło przemianę – zastanawiał się na głos. Nagle zauważył na ścianie kalendarz, a w nim zaznaczoną na czerwono datę 28 października – urodziny. Harry’ego olśniło. Wykonał jeszcze jedno, tym razem bardzo skomplikowane, ale niesamowicie dokładne zaklęcie dokładnie sprawdzające organizm. I już wiedział wszystko.
Malfoy jakiś czas temu zażył śmiertelny eliksir, lecz tuż przed śmiercią jego ciało zaczęło przechodzić przemianę. Mikstura wywołująca śpiączkę uchroniła go przed strasznym, niekiedy zabijającym organizm bólem. Draco pomyślnie przeszedł przemianę w abchina. Jednak był tym tak wykończony, że w każdej chwili mógł umrzeć. Mimo, że Harry nienawidził zadufanego w sobie arystokraty, postanowił mu pomóc. W kilka minut za pomogą magii mroku zregenerował jego organizm.
- I co ja z tobą zrobię? – zadał retoryczne pytanie.

*Ab – Didus – (łac.) ukryty, skryty, zapomniany, pradawny
** Quercus – (łac.) dąb

sobota, 18 lutego 2012

Rozdział 48: Bo zawsze pozostaje nadzieja, że wreszcie będzie dobrze

Aby uczcić pomyślną obronę Hogwartu Marco zorganizował w Mrocznym Mieście bal. Odbył się on w Głównym Zamku, a konkretnie w Sali Balowej.
Równo o północy weszła ostatnia para. Książę i jego wybranka - czerwonowłosa Carolaine przeszli uroczystym krokiem przez całe pomieszczenie, otwierając tym samym uroczystość. Carolaine ubrana w piękną, czarną suknię z odważnym dekoltem uśmiechała się wesoło. Dopiero dziś postanowili oficjalnie potwierdzić, że są parą. Wcześniej ukrywali to nawet przed przyjaciółmi. Nie chcieli rozgłosu.
Dziewczyna nie wiedziała, że chłopak postanowił zrobić jeszcze jeden krok na przód. Gdzieś po godzinie i kilkunastu piosenkach władca poprosił o chwilę ciszy. Wszyscy natychmiast zamilkli, a orkiestra przestała grać. Marco odsunął się od ukochanej, którą do tej pory obejmował i klęknął przed nią. Następnie wypowiedział magiczne słowa:
- Carolaine Rosalie Anno, wyjdziesz za mnie? - powiedział, a w jego dłoniach znikąd pojawił się wspaniały, brylantowy pierścionek.
Po chwili pełnej napięcia dziewczyna odpowiedziała z uśmiechem. 
- Tak oczywiście. Kocham Cię.
Na dowód tego, pocałowała go. Wybuchły oklaski i wiwaty dla narzeczonych, a następnie zaczęto im składać gratulacje.
Dopiero dwie godziny później Marco udało się wymknąć z tłumu i usiąść przy oddalonym stojącym w rogu sali stole, gdzie siedzieli jego przyjaciele.
- Kiedy wesele? - od razu zaatakował go Danny.
- Jeszcze nie ustaliliśmy terminu, ale prawdopodobnie w styczniu. Będziecie moimi drużbami?
Harry, Daniel, Denis i Neville ochoczo pokiwali głowami.
- Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałeś, że jesteście razem? - zaciekawił się dhampir.
- Przepraszam. Nie chciałem wyróżniać któregoś z was, a wy macie długie jęzory - zwrócił się do bliźniaków. - A ściany mają uszy i szybko roznoszą plotki. 
- Nam możesz ufać. Nigdy byśmy tego nie zrobili - oburzył się Dan, choć jego oczy błyszczały podejrzanie. Jego brat także pokiwał głową.
Gawędzili jeszcze kilkadziesiąt minut, jednak Marco musiał wracać do swojej pani, a Neville'a wyciągnęła na parkiet jego dziewczyna.
- Zobaczymy się później - powiedział książę. - A ty Harry przyjdź o szóstej rano do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać.
- Dobrze - zgodził się od razu.


***


Tymczasem w Hogwarcie, gdzieś w podziemnym korytarzu...
Pierwszym, co Draco Malfoy poczuł po przebudzeniu był smród rozkładających się ciał. Otworzył oczy, nie rozumiejąc, co się dzieje. Ze zdumieniem odkrył, że wzrok mu się wyostrzył i widzi wszystko dobrze, mimo że znajdował się w podziemnym korytarzu. Nie czuł bólu. Jego ciało było tylko zdrętwiałe. A obok niego leżały gnijące zwłoki jego kolegów – Crabba i Goyle’a. Wzdrygnął się i wstał. Odnalazł na podłodze swoją różdżkę. Wziął ją i rzucił na siebie Zaklęcie Kameleona, a następnie udał się w kierunku pokoju wspólnego Ślizgonów. Szkoła była opustoszała. Nic dziwnego – dochodziła trzecia w nocy. Wypowiedział hasło i wszedł do salonu. Wbiegł po schodach do swojego dormitorium. Było pusto. Nott i Zabini zginęli podczas bitwy, tak samo jak jego koledzy. A jego dziwnego kuzyna znowu nie było. Podobnie znikał każdej nocy, odkąd przybył go Hogwartu. Draco nie widział jeszcze nigdy, aby on spał. Ale nie przejmował się tym. Poszedł do łazienki umyć się z tego smrodu. Spojrzał od niechcenia w lustro. Przestraszył się.
Zamiast spodziewanego, swojego odbicia zobaczył nieznanego mężczyznę. Miał dziwne, różowe oczy i długie do ramion, prawie białe włosy.
- To nie ja – powiedział. Głos mu się nie zmienił, jednak ciało uległo dziwnej transformacji.
- Nie możliwe – szepnął i zemdlał.

***

Równo o szóstej rano do drzwi gabinetu księcia zapukał jego doradca.
- Cześć - przywitał się. - Jak po balu?
- Całe szczęście, że alkohol nie działa zbyt mocno na wampiry - powiedział i uśmiechnął się. - Usiądź - powiedział i wskazał mu miejsce naprzeciwko siebie.
- Co tak oficjalnie dziś? - zapytał Harry. Przyjaciel zazwyczaj zapraszał go do swoich prywatnych kwater, a dziś kazał mu usiąść w jego służbowym gabinecie.
- Jest ważna sprawa. Odkładałem ją długo, ale teraz muszę się do tego zabrać.
- O co chodzi? - zaniepokoił go powaga w głosie rozmówcy.
- Mimo, że praktycznie jesteśmy nieśmiertelni, każdy władca ma obowiązek spisać swój testament i ostatnią wolę - skrzywił się, mówiąc to. - Oczywiście wszystko pozostaje tajne do mojego hipotetycznego zgonu... Potrzebuję jednego czarodzieja na świadka autentyczności. Wystarczy, że będziesz tu siedział i patrzył jak spisuję go, a później podpiszesz się i ty. 
- Nie ma sprawy - odpowiedział.
- To dobrze - mruknął i zaczął pisać. Zajęło mu to aż trzy kwadranse.
- Gotowe? - upewnił się Potter.

- Już po wszystkim. - Marco uśmiechnął się z ulgą. - A teraz mniej przygnębiająca część spotkania. Zapraszam do moich kwater prywatnych.
Teleportowali się do eleganckiego salonu i rozłożyli się wygodnie na skórzanych kanapach.
- Chcesz coś do picia?
- Nie, dziękuję odparł. Przez chwilę siedzieli razem w milczeniu. Mariusz odezwał się dopiero po kilku minutach.
- Kocham Carolaine. Jestem taki szczęśliwy, że przyjęła moje oświadczyny. Na początku była strasznie zamknięta w sobie, taka inna. Jednak zmieniła się podczas drugiej części szkolenia. Byliśmy razem w grupie. Od początku mnie wspierała. Nawet w tych nieszczęsnych, starożytnych runach.
- Nigdy nie zapomnę jak Adrian zadał Ci za karę całą książkę ze starorzechyńskiego przetłumaczyć - przypomniał mu Wybraniec. Zapoczątkowało to nawałnicę wspomnień, która zaatakowała chłopaków. 
- A ja powiedziałem wtedy, że mam to w nosie i w akcie buntu uciekliśmy z bliźniakami.
- A później polerowaliśmy te okropne zbroje przez kilka dni. Tak mnie po tym bolały ręce.
- Nie przypominaj mi o tym - książę skrzywił się. To jemu wtedy się najbardziej oberwało. 
- A pamiętasz jak Anne uczyła się magii umysłu? - zapytał Harry Potter i obaj wybuchli śmiechem na samą myśl o tym.
- Biedna. Obrywało jej się regularnie za to od Adriana, a zwłaszcza na początku.
- Albo jak zrobiliśmy wielką bitwę wodną na jeziorze, a Daniel oblał przez przypadek członka rady, zdaje się, że Abdula. 
- A co do Abdula - książę momentalnie spoważniał. - Ten mężczyzna działa mi na nerwy. Dwa razy złapałem go na niedokładnym wykonaniu moich rozkazów.
- To dlaczego jeszcze go trzymasz w radzie?
- Mam z nim coś w rodzaju magicznego kontraktu na dziesięć lat. On jest przecież przewodniczącym rady. Po mnie jest najważniejszą osobą w całym mieście. Ma więcej przywilejów niż ja! Tylko dlatego, że rządzi tym wszystkim od dwustu pięćdziesięciu dwóch lat.
- Coś się wymyśli - pocieszył go abchin. - Nic mi w tej chwili nie przychodzi do głowy, ale Dan i Danny z tymi ich genialnymi pomysłami na pewno rozwiążą ten problem. 
- I właśnie tego się boję. Oni nie zawsze zachowują się odpowiedzialnie.
- A propo bliźniaków. Nie widziałeś ich gdzieś? - zapytał fioletooki.
- Z tego co wiem, udali się do mugolskiego Londynu. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, co oni tam kombinują. 
- I tak pewnie się dowiesz - mruknął. - A, właśnie. Byłbym zapomniał. Ostatnio nie dokończyliśmy rozmowy o szkoleniu nowych uczniów.
- Tak. Normalnie organizuje się je średnio co dwa lata, lecz wyjątkowo w tym roku już ponad 50 osób oczekuje na przeszkolenie! A dopiero zaczyna się listopad!
- I co, będziesz ich szkolić? 
- Chyba tak. Muszę znaleźć mentorów, którzy zgodzą się wejść w czteroletnią pętlę czasową.
- Ja mógłbym. I bliźniacy też by się pewnie ucieszyli. A może Wasza Wysokość też się skusi?
- Co to bliźniaków mam pewne... obawy.
- Są wystarczająco wyszkoleni i odpowiedzialni. Myślę, że możesz im przydzielić po grupce młodych adeptów. 
- Tylko jak oni wytrzymają bez siebie?
- Nie czarujmy się. Będą się odwiedzać, o ile nie połączą szkolenia.
- A ty, Harry?
- Ja wolałbym popracować z jakimś trudniejszym przypadkiem, jeśli nie masz nic przeciwko. Coś jak Katherine z Nevillem. 
- Zobaczę, co da się zro... - nie dokończył, bo nagle nie wiadomo skąd i jak, pojawiła się przed nim magiczna wiadomość. Wysłano ją za pomocą specjalnego, starożytnego zaklęcia. Już w antyku potężni magowie używali ich do komunikowania się.
- Coś się stało?
- To królowa Sophia od Magów Światła. Chce się spotkać o dziewiątej rano, w jakimś lesie. Trochę to dziwne.
- Dlaczego?
- Rozmawiałem z nią całkiem niedawno.  Nic nie mówiła o żadnym spotkaniu, a zwłaszcza w takim miejscu. 
- Powiesz mi, co chciała, gdy wrócisz -odparł Harry. Myślę, że to dobry moment, abym wrócił do Hogwartu. Nie mogę zbyt długo tu siedzieć, bo nabiorą podejrzeń i zaczną węszyć. Nadal nie wiem, jakim cudem nikt się mną nie interesuje. Może to dlatego, że ty pokonałeś Voldemorta?
- Ja też wrócę jeszcze do zamku. Zostawiłem tam parę rzeczy, które magicznie tam ukryłem i nie da się ich przywołać. 
- Jak chcesz, to mogę je zabrać za ciebie książę.
- Przestań mnie tytułować. Bardzo byłbym ci wdzięczny. Pamiętasz starożytny łańcuch szkarłatnych zaklęć ochronnych?
- Oczywiście - powiedział z uśmiechem Potter. - Trudno zapomnieć go, po tym jak Daniel użył go przeciw Adrianowi, który nigdy o nim nie słyszał. 
- Ta... Muszę już lecieć. Miłego dnia.
- Cześć - pożegnał się, nie wiedząc, że po raz ostatni widzi żywego przyjaciela.

Jest. Przepisałam to wreszcie. I ja, podoba się Wam?
Dobra, nie czaruję Was. W następnym rozdziale, jak to ładnie określiła Sanna - Marco kopnie w kalendarz. 
Jak myślicie w jaki sposób zginie i przez kogo?
Od razu mówię, że to nie Sophia.
Czekam na hipotezy i pozdrawiam :D

czwartek, 16 lutego 2012

Rozdział 47: Po bitwie


Jasne promienie słoneczne wpadały przez uchylone okno do Skrzydała Szpitalnego. Sala Szpitalna została magicznie powiększona. Na ponad stu wyczarowanych pośpiesznie łóżkach leżeli ranni. Dookoła biegała czarnowłosa czarownica, uleczając po kilka pacjentów na raz. Tej niezwykle uzdolnionej wiedźmie pomagało dziesięciu Magów Światła i kilkunastu ludzi. Wszyscy mieli ręce pełne roboty.
- I co z nim? – zapytała Minerwa McGonagall jakąś uzdrowicielkę pochyloną nad jej dwudziesto letnim siostrzeńcem, który został ciężko raniony w czasie bitwy.
- Nie jest źle. Wyleczyłam mu już wszystkie obrażenia wewnętrzne, a ręka powoli się zrasta. Jednak musi tu zostać jeszcze kilka dni na obserwacji. Tak ciężkie, magiczne uszkodzenie kości potrzebuje cza… - nie dane było jej dokończyć. Do pomieszczenia wpadł poruszony profesor Snape. „Coś poważnego musiało się stać, skoro nie potrafi ukryć swych emocji, jak to robi zazwyczaj” – pomyślała sobie stara profesorka.
- Właśnie wracam z gabinetu dyrektora. Na ścianie wisi już jego portret. Albus zdradził mi miejsce ukrycia testamentu i kazał mi go jak najszybciej przeczytać w obecności wszystkich nauczycieli.
- Powiadomię kogo się da – odpowiedziała wicedyrektorka. – A ty mógłbyś w tym czasie trochę usprzątnąć pokój nauczycielki i zanieść tam dokument?
- Dobrze zgodził się i w pośpiesznie wyszedł.


Tymczasem Harry i Marco pomagali w przenoszeniu uczniów do już całkowicie naprawionego zamku. Dopiero po fakcie powiadomiono ich o tragedii. Wielu z nich straciło bliskich. Najbardziej dotknęło to Ślizgonów. Nikt nie zachowywał się już beztrosko, nie uśmiechał się. No, prawie. Wyjątek potwierdza regułę, a jak nietrudno się tego domyślić bliźniacy Dan i Danny jak zwykle tryskali entuzjazmem.
- No co tak szczerzycie zęby? – zapytał zirytowany abchin ich głupim zachowaniem.
- Cieszymy się, że wszyscy wyszliście cało z tej bitwy i nikt z naszych bliskich nie poległ – odpowiedział za nich obu Daniel.
- A właśnie, co teraz będziecie robić? W tym całym zamieszaniu upiekło się wam udawanie jednej osoby, ale w końcu ktoś sobie o was przypomni – zwrócił im uwagę Neville.
- Coś się wymyśli – odpowiedział z tajemniczym uśmieszkiem Denis.
- To już wszyscy – powiedział Marco, siadając obok nich przy stoliku. Wszyscy siedzieli na wielkim tarasie domu, gdzie mieszkali wcześniej uczniowie. Cieszyli się chwilą spokoju. Pół godziny wesoło rozmawiali na różne tematy, zapominając o otaczającym ich świecie. Jednak po jakimś czasie to wszystko zniszczył książę, mówiąc:
- Czas zbierać się chłopaki. Trzeba jeszcze wyjaśnić sprawy w Hogwarcie, a później muszę złapać radę w mieście.
- A co z tym domem zrobimy? – zapytał dhampir.
- Coś wam pokażę – powiedział Potter i zaprowadził ich przed budynek. Następnie wykonał dość skomplikowany ruch ręką i willa, która jeszcze przed chwilą stała przed nimi dosłownie zapadła się pod ziemię.
- Super, gdzie się tego nauczyłeś? – zapytał jeden z nocnych elfów.
- Zaawansowana magia mroku – mruknął nie bez dumy Harry.


***

- Mógłbyś zacząć wreszcie czytać? – zapytała profesor McGonagall Severusa Snape’a, który od kilku chwil z niedowierzeniem wpatrywał się w otwarty już testament profesora Dumbledore’a. W pomieszczeniu, przy podłużnym, drewnianym stole siedzieli już wszyscy nauczyciele, łącznie z Magami Światła. Nie było tylko Ivonne Snape.
- Ja, Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore, dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart przekazuję swoje stanowisko Minerwie McGonagall, a na wicedyrektora powołuję Severusa Snape’a – przeczytał czarnowłosy pierwszą część. Następna była już mniej oficjalna. – Drodzy przyjaciele! Opiekujcie się uczniami i mądrze zarządzajcie szkołą.  Teraz kiedy Voldermorta już nie ma istnienie Zakonu Feniksa jest zbędne, więc rozwiązuję go, jako jego głowa. Pamiętajcie jednak o ludziach, którzy poświęcili życie, walcząc o lepsze jutro – odczytał. W następnym akapicie Albus podzielił swój majątek. – Moje osobiste rzeczy zapisuję Minerwie McGonagall. Wyrzuć co nie potrzebne, a z reszty zrób dobry użytek. Mój prywatny zbiór książek przekazuję pani Pince, na użytek szkolnej biblioteki, a dom Severusowi Snape’owi. Natomiast całą zawartość moich trzech skrzynek w Gringocie (921, 922 i 934) przekazuję na cele charytatywne . Prosiłbym, abyście część pieniędzy, wedle własnego uznania przekazali na nagrody dla bohaterów wojennych, a także na odszkodowania dla rodzin poległych. Kochani! Pamiętajcie, że śmierć to zaledwie początek wędrówki  człowieka.  Nie opłakujcie mnie. Dużo lat żyłem na tym świecie. Pozdrawiam. Wasze Albus.
Gdy Snape skończył czytać, w pomieszczeniu zapanowała cisza. Przerwał ją jednak Hagrid siedzący w kącie.
- Cholibka, on wiedział, że umrze. Kiedy to napisał?
- Trzy i pół godziny przed bitwą – odpowiedział ponuro Severus. Właśnie ten moment wybrali czterej przyjaciele na pojawienie się. Stali tu niewidzialni od samego początku spotkania.
- Witajcie – powiedział Marco. – Przybyliśmy tutaj, aby wyjaśnić kilka spraw.
Wszyscy obecni popatrzyli na nich po części zdziwieniu nagłym pojawieniem się ich, a także obecnością dwóch bliźniaków, o których w chaosie bitwy całkowicie zapomniano. Wampir kontynuował:
- Teraz, kiedy jest już po bitwie mogę stąd odejść. Dlatego wypiszcie mnie z listy uczniów. Natomiast Dan i Danny – wskazał na uśmiechających się głupio jak zwykle blondynów – tu pozostaną, aby kontynuować naukę. Już jako dwie oddzielne osoby. I jeszcze chcę wyjaśnić kwestię Harry’ego Pottera. Na czas bitwy chłopak otrzymał od nas specjalną ochronę. W najbliższym czasie wróci do szkoły. Teraz przebywa w bezpiecznym miejscu z wyznaczonym opiekunem.
Potter, który był obecny w tym pomieszczeniu w postaci abchina uśmiechnął się w duchu do siebie. Jego przyjaciel wymyślił świetną wymówkę usprawiedliwiającą jego nieobecność. Dziwił się, że nikt wcześniej nie interesował się jego zniknięciem. Tymczasem książę kontynuował:
- Nasze oddziały właśnie opuszczają zamek. Myślę, że z resztą sami już sobie poradzicie. Dziękują za owocną współpracę – zwrócił się do Sophii, która skinęła głową w odpowiedzi.
- Jako nowa dyrektorka Hogwartu, chciałabym Wam podziękować za pomoc- odezwała się w końcu oszołomiona Minerwa.
- Drobiazg – odparł skromnie Marco. – A teraz lepiej zapomnijcie o istnieniu naszej organizacji. Żegnajcie – powiedział i wszyscy zniknęli.

Kochani, przepraszam za długość i jakość. Pisałam to między świętami w grudniu i nie mam siły tego poprawiać. Następny rozdział pojawi się już wkrótce. Dziękuję za komentarze i pozdrawiam :D

środa, 15 lutego 2012

Informacja

Od kilku dni nie daję znaku życia i pewnie zastanawiacie się, co się ze mną dzieje. Otóż ostatnim czasem dość mocno angażuję się w pewnej grze - smoki.nightwood.net. Od początku tego roku jestem edytorem (sysopem) tamtejszej Wikipedii i mam teraz więcej rzeczy na głowie. Oprócz tego jestem redaktorką naczelną nieoficjalnej gazetki tej gry - iNightwood.blogspot.com. Piszę tam pod nickiem Catherinne_ Sami możecie sprawdzić ile artykułów ostatnio napisałam. Chociaż związane są one ściśle z tematyką tej gry możecie je poczytać.
Jednak nie mam zamiaru opuszczać bloga i notki będą się na nim nadal pojawiały. Myślę, że jeden rozdział tygodniowo to dobra opcja. Co się tyczy aktualnego - pojawi się jeszcze dziś, ewentualnie jutro.

Dziękuję wszystkim za komentarze.
Sanna, czy ty jesteś oklumentką? Po co zdradziłaś moje plany reszcie czytelników? Ale miałaś rację, trafiłaś w dziesiątkę i to się liczy. Gratuluję ;)

sobota, 11 lutego 2012

Rozdział 46: Pojedynek


Jestem stanowczo za dobra dla Was... Miłego weekendu :D

- Nie udało ci się, Tom – powiedział spokojnie Dumbledore do Voldemorta. Dwaj potężni czarodzieje stali naprzeciwko siebie na zniszczonym, kamiennym dziedzińcu.
- Może i nie zdobędę Hogwartu, ale zabiję ciebie – odkrzyknął czarnoksiężnik.
- Niczego się nie nauczyłeś. Dobro zawsze zwycięża! – odparł Albus.
- Jesteś głupcem! – warknął Lord i zaatakował go. Rozpoczął się najważniejszy pojedynek bitwy. Wszyscy dookoła przestali walczyć i zaczęli się przyglądać potyczce tych dwóch, wspaniałych magów. Miotali w siebie coraz silniejszymi klątwami. Żaden nie chciał ustąpić. Z czasem Czarny Pan zaczął używać tylko i wyłącznie Avady Kadavry. Dumbledore ciągle uskakiwał i kontratakował przeciwnika słabszymi klątwami.
- Zabawne – mruknął tylko Sami – Wiecie – Kto. – Czymś takim mnie nie pokonasz.
- W odróżnieniu od Ciebie, ja nie nienawidzę całego świa… - niestety w momencie, gdy starzec skupił się na wypowiedzeniu riposty, nie zauważył pod nogami dużej cegły. Przewrócił się. Riddle natychmiast wykorzystał okazję.
- Avada Kadavra – szepnął i ugodził klątwą dyrektora Hogwartu. Podszedł do zmarłego i kopnął go w głowę, okazując całkowity brak szacunku.
- Żegnaj Dumbledore – powiedział. – Szlamy wkrótce zrobią zbiórkę pieniędzy na twój pomnik. – Voldemort pochłonięty zwłokami Albusa nie zauważył pojawienia się przed nim Księcia Mroku.
- Już dość złego wyrządziłeś ludziom – odezwał się do niego pewnym głosem Marco. – Czas dać kres twoim wybrykom – powiedział i rzucił w niego silnym, starożytnym zaklęciem. Nie docenił szybkości czarnoksiężnika, który w ostatniej chwili odskoczył i posłał w jego stronę klątwę zabijającą. Mariusz zwinnie się uchylił i odwzajemnił tym samym. Zrobił to tak szybko, że Czarny Pan nie zdążył się odsunąć. Umarł.
- Zwycięstwo! – krzyknął ktoś i dookoła wybuchły oklaski dla księcia.
Ostatni śmierciożercy zaczęli uciekać ile sił w nogach. Srebrny Zakon także się ewakuował.
- Łapać ich – krzyknęła bardzo głośno skądś królowa Magów Światła i wszyscy opamiętali się.
Tymczasem na Wieży Astronomicznej nadal leżało wyglądające na martwe ciało Abchina. Cassandra nadal nad nim stała. Obiecała władcom, że go popilnuje. Mimo, że poznała tego mężczyznę dopiero kilka dni temu, czuła się z nim związana. Nie wiedziała jednak jak mu pomóc. Był przecież mrocznym stworzeniem i każdy eliksir, któryby mu podała, tylko by zaszkodził. Nie znała też i nie potrafiła używać czarno magicznych zaklęć uzdrawiających. Westchnęła. Czuła się bezsilna.
***
Harry obudził się na jakiejś łące. Leżał na trawie, a dookoła kwitły kwiaty. Jednak ten wspaniały, rozciągający się przed nim widok psuła stojąca nad nim Istota.
- Witaj, Harry – powiedziała.
- Dlaczego mnie tu znowu sprowadziłaś? – zadał od razu pierwsze pytanie, które przyszło mu na myśl.
- Pamiętasz, że złożyłeś mi obietnicę posłuszeństwa ? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Tak – westchnął zirytowany.
- Od teraz możesz zabijać – oświadczyła. Zdenerwowała go tym. Ciągle się nim bawiła. Raz mu czegoś zabraniała, a później pozwalała na to. Nie wiedział co o tym myśleć.
- Sprowadziłaś mnie tu tylko po to, aby mi to powiedzieć? – warknął. Być może w tej chwili przyjaciele potrzebowali jego pomocy, a on leżał nieprzytomny.
- Nie. W tej chwili, na Ziemi Marco zabija Voldemorta. Dotycząca ciebie przepowiednia się  nie wypełniła. Jednak to dopiero początek… Wkrótce stanie się coś bardzo złego, a ty otrzymasz nieoczekiwaną propozycję. Masz ją przyjąć. A później musisz bardzo uważać. Nie ufaj wszystkim osobom z twojego otoczenia. Pamiętaj, że białe nie zawsze jest białe, a czarne może mieć różne odcienie . Strzeż się.
- O co chodzi? Co się stanie? – zaniepokoił się nie na żarty.
- Dowiesz się o wszystkim we właściwym czasie. Niektóre złe rzeczy muszą się wydarzyć, aby później było lepiej – powiedziała znowu bardzo tajemniczo. – A teraz wracaj na Ziemię!
- Ale… Czekaj! Nie rób znowu te… - nie dokończył. Wzrok mu się rozmył, a gdy ostrość wróciła, leżał już na kamiennej posadzce Wieży Astronomicznej. Pierwszym, co zobaczył były intensywne, pomarańczowe oczy Cassandry.
- Jak długo byłem nieprzytomny?
- Prawie godzinę – odpowiedziała. – Co ci się stało?
- Nie mogę powiedzieć. Zresztą już się dobrze czuję. Naprawdę nic mi nie jest – zapewnił ją. – A gdzie Książę Mroku? Muszę mu pogratulować zwycięstwa.
- Skąd o tym wiesz? – zdziwiła się.
- Nie ważne – mruknął i szybko się teleportował.
***

- Harry, tak się o ciebie martwiłem! – krzyknął Marco na jego widok.
- Już wszystko gra. Gratuluję pokonania Voldemorta.
- Dziękuję. Niestety zdążył przed śmiercią zabić Dumbledore’a.
- Widocznie tak musiało być – powiedział, od razu przypominając sobie dopiero co usłyszane słowa Istoty.
- To tylko był znany człowiek. Zginął niestety też jeden z naszych. Trzystu dwu letnia kobieta z Klejnotu Nauki. Ale nie będziemy teraz rozpaczać. Trzeba ją pomścić. Pomożesz mi łapać śmierciożerców? Dość sporo ukrywa się jeszcze między gruzami. Nie mogą uciec do lasu, bo Sophia zagrodziła im drogę antyteleportacyjną barierą.
- Pewnie, że pomogę – odpowiedział i razem z przyjacielem udali się na poszukiwania.
***
Błonia Hogwartu, dziedziniec i kilka ścian zamku podczas bitwy uległy całkowitemu zniszczeniu. Nie przetrwało ani jedno źdźbło trawy, żadna roślinka. Zamiast trawy i kwiatów leżały kamienie, grudy ziemi, kawałki murów, popioły i zwłoki ludzi, a także członków Srebrnego Zakonu, trolli, wilkołaków i innych stworów tego pokroju.
Jednak dzięki wspólnej pracy Magów Światła i członków Bractwa Mroku to wszystko powoli stawało się takie, jakie było przed bitwą. Jedynym, czego żadną magią nie dało się przywrócić było życie ludzkie. A podczas bitwy zginęło 681 ludzi, w tym ponad pięćset śmierciożerców. Jednak oni też mieli rodziny, przyjaciół, znajomych, którzy mieli teraz żałobę. Natomiast Srebrny Zakon rozpadł się prawie całkowicie. Jakaś setka z nich zdążyła tylko uciec. Reszta poległa w walce. Podczas bitwy życie straciło także ośmiu członków Zakonu Feniksa: Bill i Charlie Weasleyowie, Alastor Moody, Kingsley Shacklebolt, Mundungus Fletcher, Elfias Doge, Andromeda Tonks, Aberforth Dumbledore i Hestia Jones. Królowia Sophia straciła aż 31 swoich poddanych, a w Mroczne Bractwo straciło dwie osoby: Adriannę z Klejnotów Nauki i Artura z Rubinu Ciszy.
Za drzewami Zakazanego Lasu wzeszło słońce, a z nim nadzieja dla czarodziejskiego świata na lepsze jutro.



piątek, 10 lutego 2012

Rozdział 45: Bitwa o Hogwart



Był jesienny poranek i wszystkie zwierzęta w Zakazanym Lesie smacznie spały, odpoczywając po nocnych łowach. Rosa osiadła się na gęstej trawie i osiadłych liściach. Słońce jeszcze nie wzeszło i unosiła się lekka mgła. Jakiś kilometr od Hogwartu znajdował się obóz Lorda Voldemorta. 


Trzysta pięćdziesiąt sześć członków srebrnego zakonu, prawie pięćset śmierciożerców i inne stwory czekały na rozkaz. Wszystko układało się zgodnie z planem. Czarny Pan wsiadł na wspaniałego, czarnego smoka i powiedział:
- Dziś Hogwart, a jutro cały świat będzie nasz. Atakujemy według planu, czyli najważniejszy jest efekt zaskoczenia. Idioci, według fałszywych informacji spodziewają się nas dopiero około dziewiątej. Ma być szybko, nagle i z dużą siłą. Zaskoczymy ich pojawiając się o szóstej rano. Ja będę obserwował was z góry. Pamiętajcie, że walczymy o czysty, mroczny świat bez szlam i paskudnych magów światła, którzy niszczą nas.
Na jego rozkaz prawie tysięczna armia ruszyła przez las, aby po kilkunastu minutach dojść do wyznaczonego celu. Byli już prawie na skraju lasu, gdy nagle zaczęły wybuchać najzwyklejsze, mugolskie miny, które od razu zabiły kilkunastu ludzi.
- Co to ma być? – zapytał wkurzony czarnoksiężnik. – Myślą, że pokonają nas kilkoma wynalazkami tych parszywych mugoli? To cała ich obrona?


Szli dalej. Na błoniach nie było nikogo. Wyglądały na opuszczone.
- Czyżbyśmy zaskoczyli starego Dumbla i jego świtę? – zażartował Voldemort, który spodziewał się, że właśnie tak będzie. Armia spokojnie weszła dalej.
Wtem wybuchnął istny Armagedon. Zapanował chaos, prawdziwy Sajgon. Z ziemi, powietrza, z każdej możliwej strony poleciały na nich zaklęcia. Nagle przed nimi pojawiła się armia przeciwników. Byli wszędzie: na błoniach, wieżach zamku, na dachu chatki Hagrida, koło Bijącej Wierzby.
- Madzy mroku do nich dołączyli – krzyknął zdziwiony mistrz Srebrnego Zakonu. – Jest źle. Są… - nie zdążył więcej powiedzieć, po padł ugodzony jedną ze strzał, posłaną prze jakiegoś Białego Elfa.
- Madzy Mroku, Madzy Światła, Zakon Feniksa? – wymienił Sam – Wiesz – Kto. – Zgnieciemy ich w pył. Mamy olbrzymy, wilkołaki, wampiry, dementorów, trolle i Was – powiedział do ludzi z Srebrnego Zakonu. Mimo, że ich morale z powodu śmierci mistrza chwilowo zmniejszyły się, to szybko wróciły im siły. Musieli się zemścić.


***


- Mają nad nami przewagę liczebną – powiedział Harry do Marco. Oboje razem w królową magów światła i Cassandrą stali na wieży astronomicznej, obserwując walkę. Nigdy dowódcy nie brali udziału w bezpośredniej walce. Zawsze sterowali swoimi ludźmi i wydawali rozkazy z oddali. Tylko Dumbledore nie zgodził się na to i walczył gdzieś na dole.
- Mamy lepszą taktykę i ludzi, a także jesteśmy silniejsi – powiedziała spokojnie Sophia.


***


Trzy godziny później sytuacja na hogwarckich błoniach wiele się nie zmieniła. Cały czas trwała bezpośrednia walka. Wszędzie latały potężne zaklęcia, czary, uroki. Madzy światła i członkowie mrocznego bractwa dobrze ze sobą współpracowali, dopełniając się nawzajem. Strona przeciwna straciła znacznie więcej jednostek.
 Wszystko dookoła było zniszczone przez potężne zaklęcia. Wielu zaczęło używać niszczycielskiej magii żywiołów, która uszkodziła nawet dobrze zabezpieczone mury zamku.


***




Carolaine jako jedna z lepszych wojowników zniszczenia radziła sobie świetnie. Jej zadaniem było pozbycie się jak największej ilość ogrów i trolli. Te niezbyt inteligentne istoty zbytnio nie broniły się przed jej czarami. Do ich destrukcji używała silnej czarnej magii. Zajęta zabijaniem jakiegoś zabłąkanego pomiędzy walczących trolla nie zauważyła lecącej w nią kuli ognia. Jednak ta zamiast wyrządzić jej krzywdę tylko dodała jej energii. Przecież władała doskonale tym żywiołem i uodporniła się na niego. Zauważyła, że następna kula skierowana była z niczego nieświadomego członka Zakonu Feniksa. Jakiś mężczyzna walczył z innym czarodziejem i nie zwrócił na nią uwagi. Błyskawicznie znalazła się przed nim, a także wchłonęła zabójczy ogień swoim ciałem.
- Dziękuję – szepnął, a ona tylko pokiwała głową i wróciła do niszczenia trolli.


***




Tymczasem w innej części błoni rozgrywała się walka na śmierć i życie między dwiema, nienawidzącymi się wzajemnie kuzynkami. Bellatrix miotała zielonymi promieniami  w brązowowłosą dzisiaj Tonks, która a gracją uskakiwała, świetnie się przy tym bawiąc.
- Splamiłaś honor naszego wspaniałego rodu i przyłączyłaś się do tej bandy szlam – krzyknęła wściekle czarnowłosa. – Zabiję cię!
- Och, chciałabyś, droga Bello. Marzenia marzeniami, ale to jest nierealne. Zapomniałaś, że jestem nie tylko członkinią Zakonu Feniksa, ale też dobrze wyszkoloną aurorką – krzyknęła Nimfadora. Śmierciożerczyni chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Jakiś mężczyzna odciął jej głowę mieczem. Tonks nie wiedziała, że zrobił to Addy Henk, na prośbę Harry’ego Pottera.


***


Grupa śmierciożerców w składzie Crabb, Goil i Draco Malfoy dostali specjalne zadanie. Aby udowodnić, że zasługują na wczoraj wieczorem otrzymany mroczny znak musieli dostać się tajnym przejściem do Hogwartu i od środka zaatakować. Tylko ten ostatni zdawał sobie sprawę z tego, że to praktycznie misja samobójcza. 
Jednak nie mógł się sprzeciwiać rozkazom Czarnego Pana. Teraz żałował, że tydzień temu uciekł z bezpiecznej szkoły i wstąpił na służbę czarnoksiężnika. Czasu nie mógł jednak cofnąć. Razem w niezbyt inteligentnymi przyjaciółmi włamał się do Miodowego Królestwa i zaczynającym się pod płytką w piwnicy tunelem szedł do zamku. Jak do tej pory nie trafili na żadne przeszkody, a znajdowali się bardzo blisko wyjścia. Nagle nie wiadomo skąd zleciały na nich wiadra z jakąś kleistą substancją, a później oplotły ich magiczne liny.
- Mówiłem ci Fred, że nie stoimy tu na daremno – powiedział George i uśmiechnął się do brata bliźniaka. 


- Accio różdżki – powiedział stojący obok nich wietrzny przyjaciel – Lee Jordan i zabrał trzy patyki.
- Co teraz? – zapytał George, a może Fred. To nigdy nie było pewne.
- Mamy podać im ten eliksir od Magów Światła, tak jak nam polecił Dumbledore.
- Sądzisz, że ich zabije?
- Nie mam pojęcia – odparł Fred i wlał każdemu po kilka kropel.


***


Hermiona Granger jako jeden z nielicznych uczniów została w szkole. 
Zaraz po SUMach, gdy otrzymała Wybitny otrzymała propozycję praktyk u szkolnej pielęgniarki. Zgodziła się na nie, ponieważ chciała rozwinąć jeszcze bardziej swoją wiedzę, a to było idealną do tego okazją. Miała już pretekst do otrzymania stałej przepustki do Działu Ksiąg Zakazanych w bibliotece. 
Tak więc teraz, podczas bitwy pomagała pani Ponfrey, tak jak wielu członków zakonu. Zajmowała się prostymi kontuzjami i podawała eliksiry wzmacniające, a także wyczarowywała dodatkowe łóżka, gdy przybywali kolejni ranni. Przy okazji obserwowała też kruczoczarną kobietę, która leczyła najcięższe przypadki. Była ona magiem światła i robiła wszystko dwa razy szybciej niż ludzie. Na dodatek posługiwała się potężną magią, która zadziwiała i fascynowała Hermionę.


***


Godzina za godziną mijały i było jasne już, która strona wygra. Niektórzy śmierciożercy już uciekali z pola bitwy, nie bacząc na konsekwencje. Jednak inni nadal pomagali srebrnym magom. Ich liczba zmniejszyła się już prawie o połowę. Voldemort nadal krążył na smoku, obserwując nadchodzącą porażkę z prawdziwą furią. Zdarzały się takie chwile, że sam łamiąc wszystkie zasady pomagał swoim ludziom, atakując znienacka obrońców.


Na wieży astronomicznej nadal stali przywódcy bractw ze swoimi doradcami. Harry także obserwował walkę, od czasu do czasu rzucając silną tarczę, gdy ktoś próbował ICH atakować. Nagle pociemniało mu przed oczami. Stracił przytomność.
- Harry! – zawołał zdenerwowany Marco, widząc nieprzytomnego przyjaciela. – Harry, słyszysz mnie?

To ostatni rozdział z tych, co już były na blogu. Następny rozdział pojawi się, gdy pod tym będzie 10 komentarzy (mam go już przepisanego). A tak w ogóle to już skończyłam w notesie pisać I tom i zaczynam tworzyć plam ramowy II. 

I tom zakończy się niespodziewanym obrotem sytuacji. Stanie się coś niezwykłego... Macie pomysły/teorie/hipotezy, co takiego może się wydarzyć? Chętnie ich wysłucham.

I tradycyjnie dziękuję za komentarze i pozdrawiam czytelników ;)

poniedziałek, 6 lutego 2012

Rozdział 44: Szpieg



Dom, do którego przeniesiono uczniów na czas walki z Voldemortem był ogromny. Książę i jego doradca stworzyli go w zaledwie kilkanaście minut za pomocą potężnej magii mroku. Zapewnili wszystkim nie tylko wygodne mieszkanie, ale też wiele atrakcji. Część kąpała się w ogromnym basenie, inni grali w Quidditcha na boisku w wewnętrznym dziedzińcu, jeszcze inni opalali się na tarasie. 
Nie wyjawiono im, dlaczego znaleźli się w tym cudownym raju. Wiedzieli tylko, że mają tydzień wakacji. Cieszyli się odpoczynkiem od nauki. Pilnujący ich nauczyciele zostali poinformowani, co wkrótce wydarzy się w Hogwarcie. Musieli jednak być tu i opiekować się odpoczywającą młodzieżą. Bliźniacy i Neville czuwali nad wszystkim, bawiąc się i żartując z kolegami, a jednocześnie w sercu martwiąc się o przyjaciół.

Tymczasem w Hogwarcie praca trwała pełną parą. Mieli tylko jeden dzień, aby wszystko przygotować. Korzystali nie tylko z magii światła, mroku i żywiołów, ale też z pomocy Freda i George’a Wesleyów. Wiedzieli, że ich oryginalne pułapki zdezorientują Voldemorta i Srebrny Zakon. Nikt przecież nie spodziewał się użycia do obrony zamku takich śmiesznych gadżetów. Dlatego strategia Harry’ego, Marco i Sophii (królowej magów światła) była taka dobra.
Aby nie narażać słabych ludzi na pewną śmierć, większość członków Zakonu Feniksa została przydzielona do pomocy w punktach medycznych. Tylko piętnastka z nich miała uczestniczyć w bezpośredniej walce. Do wieczora wszyscy znali swoje stanowiska i obowiązki. Mogli teraz odpocząć, aby nabrać sił.

***

Tymczasem ich przeciwnicy także nie próżnowali.  Srebrny Zakon wspólnie z Voldemortem właśnie skończyli robić ostatnie poprawki strategii i zostało im tylko wysłuchać raportów dwóch szpiegów. Tak się złożyło, że było to rodzeństwo. Jednak nie wiedzieli o sobie wzajemnie. Pierwszy wszedł mężczyzna i podzielił się z nimi kilkoma fałszywymi informacjami, starannie dobranymi przez Dumbledore’a. Po nim weszła siostra, która złożyła całkiem odmienny raport.

- Wygląda na to, że jeden z was jest podwójnym agentem. Tylko kto? – zapytał Czarny Pan.
- Najlepiej zabić ich obu, mój panie – doradziła Bellatrix.
- Zapewniam cię, że nasza kobieta mówi prawdę – powiedział mistrz srebrnych do Sami – wiecie – kogo. – Złożyła mi przysięgę wierności, którą przypieczętowała własnym życiem. Nie może kłamać w mojej obecności.
Czarnoksiężnik zamyślił się, a po chwili zwrócił się do Snape’a:
- Tyle lat oszukiwałeś mnie, Severusie. Ale teraz wszystko wyszło na jaw. Nie zasługujesz na szybką śmierć, o nie! Zginiesz w męczarniach! Accio – ostatnie słowo szepnął i przywołał różdżkę czarnowłosego. Nie wiedział, że on ma jeszcze jedną. Mistrz Eliksirów szybko ją wyciągnął i rzucił zaklęcie aportacyjne. Nic się jednak nie stało.
- Są tu bardzo silne bariery zabezpieczające. Stąd nie uciekniesz – powiedział mu ze złośliwym uśmieszkiem Voldemort.

***

Harry siedział w Wielkiej Sali i pił nektar pomarańczowy. Trwała teraz kolacja, po której wszyscy mieli iść odpocząć przed bitwą. Dzięki zaklęciom szpiegującym wiedzieli, że atak nastąpi dokładnie o szóstej rano.
Nagle usłyszał wiadomość telepatyczną od Gammosa:
~ Ten paskudny czarnoksiężnik odkrył, że Severus Snape jest szpiegiem. Torturował go, a potem prawie martwego odesłał do lochów. Mężczyzna do rana nie przeżyje.
~ Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?
~ Właśnie się dowiedziałem. Wcześniej byłem zajęty czymś innym. Przepraszam.
~ Muszę go jakoś stamtąd wyciągnąć. Ten gościu jest ważny dla Dumbledore’a. Cześć.
- Trzymaj się i uważaj, aby cię nie przyłapali.
Potter szybko dopił nektar i odszedł od stołu. Nadal był w ciele abchina. Gdy tylko opuścił salę, teleportował się. Użył potężnej magii mroku, aby złamać bariery Srebrnego Zakonu. Wiedział, że wkrótce się zorientują i musi szybko działać. Znajdował się przecież w najpilniej strzeżonej siedzibie Voldemorta.

Rozejrzał się dookoła. Był w ciemnej celi, a na podłodze leżał nieprzytomny Snape. Mężczyzna umierał. Czuł to. Chłopak chwycił go i deportował się.
Tym razem wylądował w mieszkaniu nauczyciela. Zdziwiony zauważył, że znajdowało się ono w mugolskiej części Londynu. Szybko położył poszkodowanego na kanapie i zaczął robić szybki bilans. Wystarczyło kilka prostych ruchów dłoni i zaawansowanych zaklęć, aby dowiedzieć się, że jego nauczyciel dostał siedemnastoma klątwami, w tym jedną mroczną. Harry zdziwił się, że jeszcze żył i oddychał. To było wręcz nienaturalne, jednak abchin nie miał teraz czasu na roztrząsanie tego dziwnego zjawiska. Zaczął powoli neutralizować skutki kolejnych klątw, rzucać bardzo trudne zaklęcia lecznicze i męczące czary odbudowujące organizm. Wyleczył obrażenia wewnętrzne, a także skutki psychiczne cruciatusów. Udało się jednak. Pół godziny później cały i zdrowy profesor Snape otworzył oczy. Harry podał mu szybko ulepszoną wersję eliksiru regenerującego. Mężczyźnie powoli zaczęły wracać wspomnienia. Wybraniec uśmiechnął się do niego.

Z PERSPEKTYWY SEVERUSA SNAPE’A:
Czuł się źle. Umierał. Czarny Pan… Nie! Teraz już Voldemort. Tak… Voldemort i te istoty torturowali go. Wiedział, że jego organizm nie ma siły już walczyć, że zaraz umrze. Mdlejąc pomyślał sobie: „To koniec.”
Czuł… Tak! On znowu czuł… Zdziwiony zauważył, że było to przyjemne ciepło. Było mu tak dobrze. Powoli przytomność wracała, a ktoś wmusił w niego jakiś eliksir, który z trudem przełknął. O ile to możliwe poczuł się jeszcze lepiej. Tak dobrze nie było mu nigdy. Czyli już umarł i był w raju? Czy zasłużył sobie na niego?
Nagle zauważył, że może już otworzyć oczy, co natychmiast uczynił. Ujrzał pochylającego się nad nim fioletowookiego mężczyznę z długimi, brązowymi włosami. Nieznajomy uśmiechnął się do niego i powiedział tak swobodnie, jakby dobrze go znał:
- Jak samopoczucie?
- Dobrze – odpowiedział szczerze, zastanawiając się czy przypadkiem to nie sen. – Co się dzieje? Skąd u licha wziąłem się we własnym mieszkaniu? – zapytał zdenerwowany.
- Odnalazłem, uleczyłem i tutaj przeniosłem pana – odparł prosto.
- Ale JAK? – nadal nic nie mógł zrozumieć Snape. Brunet westchnął i zaczął tłumaczyć mu, jak małemu dziecku:
- Jestem doradcą księcia mroku, którego bractwo pomaga zakonowi. Proste? Posługuję się znacznie potężniejszą od ludzkiej magią. Jasne? Dzięki niej znalazłem pana, uleczyłem i dostałem się do tego mieszkania. Banalne? 

Oszołomiony Severus, nie wiedząc jak zareagować i co powiedzieć mruknął tylko:
- Dziękuję.
- Nie ma za co. To była drobnostka. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
- Ten eliksir, który mi podałeś. Co to było?
- Ulepszona wersja eliksiru leczniczego – odpowiedział. - Nie jest pan w stanie go zrobić – dodał, jakby czytając mu w myślach. Nauczyciel obdarzył go wściekłym spojrzeniem.

KONIEC PERSPEKTYWY SEVERUSA SNAPE’A

Jest dobrze! A nawet bardzo dobrze, skoro humorek wrócił profesorowi.
Potter uśmiechnął się do niego i powiedział:
- Wiem, że jest pan mistrzem eliksirów, ale to za mało. Proces ważenia jest zbyt skomplikowany, jak na pana możliwości, a składniki niedostępne dla normalnych ludzi. Widzę, że dobrze pan się czuje, więc moja obecność jest tutaj zbędna. Do zobaczenia. Mam całą masę spraw do załatwienia.
Chwilę później Potter pojawił się w gabinecie dyrektora Hogwartu.

Ten tylko wzdrygnął się na jego widok, ale o nic nie zapytał.
- Voldeomort odkrył, że Snape jest zdrajcą. Torturował go i prawie zabił, ale odbiłem go i wyleczyłem. Nie pytaj jak, bo i tak nie powiem. Jest już w pełni sił i pewnie wkrótce się tu zjawi.
- Dziękuję.

- Mam jeszcze jedną wiadomość. W szkole jest przeciek. Siostra Snape’a, Ivonne należy do Srebrnego Bractwa. Trzeba ją natychmiast zlikwidować.
- Zgadzam się, konieczne jest… - nie zdążył dokończyć zdania, bo ktoś zapukał, a gdy go Albus wprosił, wszedł. Była to profesor Snape. Kobieta uśmiechnęła się do starca.
- Witaj Albusie, jaki dziś piękny dzień. Widzę, że masz gościa, więc… - ona także nie dokończyła, bo abchin zareagował błyskawicznie. Rzucił w nią silnym czarem obezwładniającym. Nie miała kiedy się obronić i przewróciła się na ziemię.
- To jeden kłopot mamy z głowy – podsumował.
Przez następne godziny ciężko pracował, nadzorując innych i sprawdzając, czy wszystko gotowe. Marco był jeszcze bardziej zajęty. Ciągle wydawał różnym osobom rozkazy i dyskutował z królową magów światła. Oboje poszli spać dopiero po północy, a wstali już przed czwartą.

niedziela, 5 lutego 2012

Rozdział 43. Sojusz


Kilka godzin po meczu Quidditcha większość uczniów przebywała na błoniach ciesząc się słoneczną, chociaż wietrzną niedzielą. Niektórzy śmiałkowie próbowali się nawet kąpać w jeziorze, jednak szybko rezygnowali po kontakcie z lodowatą wodą. Reszta wesoło rozmawiała, wylegując się na lekko pożółkłej już trawie. Nikt nie miał ochoty się uczyć. Wszystkich ogarnęło beztroskie lenistwo.
No, prawie wszyscy. 

Przez jeden z kamiennych dziedzińców szedł do zamku ciemnowłosy młodzieniec. Śpieszył się, bo nie chciał się spóźnić. Musiał odrobić zaległy szlaban z Cassandrą. Poprosił ją, aby przesunęła go z soboty na niedzielne popołudnie, bo wczoraj miał ostatni trening z drużyną przed meczem. Teraz przemierzał w szalonym tempie hogwarckie korytarze, aby w końcu zapukać w drzwi gabinetu.
- Dzień dobry – przywitał się.
- Niestety twój szlaban dziś potrwa tylko godzinę, bo później mam bardzo ważne spotkanie – powiedziała na powitanie. – Dziś jak zwykle będziesz przepisywał kartoteki dla pana woźnego.
- Dobrze – zgodził się. Podszedł do przygotowanego dla niego stolika i bez słowa zabrał się do pracy. Nauczycielka siedziała przy biurku i czytała książkę. Właśnie zaczął przepisywać drugą kartę, gdy usłyszał  wiadomość telepatyczną od Marco.
~ Za dziesięć minut odbędzie się pilne spotkanie rady. Obecność obowiązkowa. Przepraszam, że informuję cię dopiero o tym teraz.
~ Jest mały problem.
~ Co się stało? – zaniepokoił się książę.
~ Mam szlaban z dowódczynią Magów Światła.
~ Musisz coś wykombinować.  Za chwilę widzimy się w mieście – nalegał władca.
~ Spróbuję.
- Moglibyśmy przełożyć ten szlaban na kiedy indziej? – zapytał grzecznie Potter swoją nauczycielkę.
- Jak już go zaczęliśmy to go dokończymy – odpowiedziała zdziwiona.
- Ale pani profesor… - zaczął, ale mu przerwała.
- Możesz mi podać jakiś rozsądny argument, dlaczego ZNOWU mam ci przełożyć szlaban?
- Czyli dobrowolnie mnie pani nie puści? – upewnił się.
- Oczywiście, że nie. Co to w ogóle ma znaczyć? – zapytała zdezorientowana jego nagłym kaprysem. – O co chodzi ci z tym dobrowolnie?
- Zobaczymy się wkrótce. Miłego dnia – powiedział i zamienił się w jastrzębia, po czym wyleciał przez otwarte okno. Oniemiała profesor Diego nie zdążyła go zatrzymać. Gdy podeszła go okna ptaka już nie było na horyzoncie.

Harry teleportował się do Sali obrad. Nie zrobił tego od razu przy nauczycielce, aby nie wzbudzić kolejnych podejrzeń. W końcu zwykli ludzie nie mogli zamienić się w dowolne na świecie zwierze, czy też z łatwością pokonać bariery antyteleportacyjne Hogwartu. Wiedział, że i tak będzie musiał się tłumaczyć dlaczego jest animagiem, mimo że tak naprawdę wcale nim nie był.
Usiadł obok Marco i przywitał się ze wszystkimi obecnymi. Kilka minut później książę przemówił:
 - Witam wszystkich zgromadzonych na tym nadzwyczajnym posiedzeniu rady. Dziś musimy przedyskutować parę kwestii dotyczących bitwy. Tak, znam już wszelkie szczegóły dotyczące Wielkiej Bitwy. Nasze mroczne zaklęcia szpiegujące działają perfekcyjnie, za co jeszcze raz chciałbym podziękować Gammosowi – tu zrobił krótką przerwę, po czym kontynuował – Atak na Hogwart rozpocznie się prawdopodobnie we wtorek, wcześnie rano. Podczas obrony zamku trzeba będzie nie tylko współpracować z ludźmi, ale też z Magami Światła. I tu pojawia się problem. Ale tą kwestią zajmiemy się na końcu. Teraz chciałbym przekazać wam jedyną, złą wiadomość. Do Voldemorta przyłączyły się nie tylko ziemskie wampiry, ogry, trolle, wilkołaki, olbrzymy i dementorzy, ale też członkowie Srebrnego Zakonu.
- Przecież podczas paktu z 1905 roku potwierdzili swoją neutralność i zobowiązali się nie angażować w żadne konflikty! – oburzył się ktoś, a reszta przyznała mu rację.
- Spokojnie – ciągnął dalej swój monolog Mariusz. – Nasze bractwo jest znacznie silniejsze. Wystarczyłoby posłać wszystkich Mrocznych Magów i już wygrana byłaby nasza. Teraz trzeba dopracować szczegóły.
Obrady trwały jeszcze przez dwie godziny. Na koniec książę wydał przywódcom poszczególnych grup rozkazy. Wreszcie sala opustoszała i zostali tylko Marco i Harry.  Abchin uśmiechnął się do przyjaciela i poklepał go pokrzepiająco po plecach.
- Będzie dobrze.
- Nie martwię się o bitwę. Odczuwam wyrzuty sumienia, bo zmodyfikowałem pamięć rodzicom. Ich początkowy szok, że jestem wampirem zamienił się w strach O MNIE, nie PRZEDE MNĄ. Chcieli zabrać mnie z Anglii i wyleczyć „tę paskudną chorobę”. Bez skrupułów mogę zabijać innych, ale jeśli chodzi o ranienie bliskich to czuję się koszmarnie.
- Trzeba żyć dalej.
- Kończę już użalanie się nad sobą. Musimy zabrać się do roboty. Najpierw trzeba zaproponować pomoc w obronie zamku dyrektorowi, a Magom Światła zawarcie sojuszu. Pójdziesz tam ze mną, mój doradco?
- Ależ oczywiście książątko. Będzie zabawa!
- Harry!
- Oj dobra, żartowałem Wasza Wysokość – mruknął i skłonił mu się nisko.
- Nie przesadzaj. Wiesz, że to mnie denerwuje. Koniec żartów. Z informacji, które mi dostarczono wynika, że zaraz zacznie się spotkanie zakonu i białych w gabinecie Dumbledore’a – poinformował go wampir.
- Zrobimy wielkie wejście – powiedział Potter i oboje wybuchli śmiechem.
Dziesięć minut później z bardzo poważnymi minami stali na korytarzu, niedaleko gabinetu dyrektora Hogwartu.  Brązowe, lekko kręcone włosy opadały Harry’emu do ramion na odświętną szatą Mrocznego Maga – srebrną z czarnym rosceuxem na plecach. Jego twarz zasłaniała elegancka, czarna maska, spod której patrzyły intensywne, fioletowe oczy. Całkiem odsłonił swoją mroczną aurę. To samo zrobił jego towarzysz, który ubrał się w kosztowną, purpurową szatę książęcą ze srebrnym rosceuxem. Nie było sensu zakładać maski, wiedział, że szybko go rozpoznają. Już wszyscy widzieli jego szkarłatne oczy i czarne, krótkie włosy. Prócz pierścieni, których tak jak abchin swojego nie ukrył pod rękawiczkami, symbolem władzy książęcej była wspaniała laska. Dostał ją po koronacji w Mrocznym Mieście i się z nią nie rozstawał.
- Gotowy na przedstawienie? – zażartował Marco do swojego doradcy. – Zmodyfikowałeś sobie już głos? – zapytał już na poważnie.
- Tak – odpowiedział i wyszeptał hasło do gabinetu Dumbledore’a. – Cytrynowe dropsy.
Kamienna chimera odsłoniła się ukazując kręte schody.

***

Na tę wyjątkową okoliczność gabinet Albusa został kilkakrotnie powiększony, a wszystkie meble usunięte, aby zrobić miejsce na wielki, sześćdziesięcioosobowy stół. Przy nim siedzieli najważniejsi członkowie Zakonu Feniksa i Magów Światła. Na środku siedział uśmiechnięty, srebrnowłosy staruszek, a obok niego kobieta w złotej, iskrzącej się szacie. Miała ona krótkie, niebieskie włosy i niesamowite, całe białe oczy. Na jej głowie spoczywała srebrna korona z dużym diamentem, otoczonym małymi kryształkami.

- Tak jak obiecałam, dwa nasze oddziały będą po stronie zacho… - ciągnęła już od kilku minut wstępne omówienie planu rozmieszczenia wojsk. Wszyscy z uwagą słuchali jej słów, gdy nagle drzwi otworzyły się z rozmachem. Natychmiast kilku białych uniosło ręce w pogotowiu. Bardzo silna biała magia zetknęła się z najciemniejszą odmianą czarnej magii – mrokiem. Zanim którakolwiek ze stron zdążyła cokolwiek zrobić, wybuchło silne fioletowe światło, przewracając wszystkich obecnych. Chwila potrwała zanim abchin z wampirem wstali, a Zakon Feniksa i Madzy Światła usiedli z powrotem.  Przybysze i gospodarze zgodnie przytłumili swoje aury. Inaczej mógłby powstać kolejne, bardzo prawdopodobne, że silniejszy wybuch magii.
- Członkowie Zakonu Feniksa, Madzy Światła – zwrócił się do nich Harry. – Przybyliśmy tutaj, aby Wam pomóc w obronie Hogwartu. Jesteśmy przedstawicielami Bractwa Mroku, które chce do Was dołączyć w ostatecznej bitwie z armią Lorda Voldemorta i jego sojusznikami. Jestem doradcą książęcym, a obok mnie stoi wspaniały i wielki… KSIĄŻĘ MROKU, Mariusz II – ostatnie słowa wykrzyczał. Za jego przykładem wszyscy pokłonili się Marco.
~ Zabiję cię Potter, tym razem przesadziłeś z tym wspaniałym i wielkim – wysłał te słowa telepatycznie wampir do abchina.
Następnie oboje wymienili uściski rąk z Dumbledorem i pocałowali dłoń królowej Magów Światła. Wszyscy pozostali przyglądali się temu zszokowani. Ludzie nie mieli pojęcia, kim są przybysze. Nie wiedzieli nawet o istnienia takiego zgromadzenia. Natomiast „biali” dziwili się, że „mroczni” poparli ich stronę, a nie Lorda Voldemorta.
- Bardzo chętnie przyjmiemy pomoc waszego bractwa – powiedział ciepło Dumbledore, który słyszał już o nich co nieco. Natomiast królowa sama zaproponowała zawarcie sojuszu. Wiedziała, że te istoty są bardzo silne, bardzo prawdopodobne, że także ich pokonaliby z łatwością. Ulżyło jej, gdy dowiedziała się, że nie będzie musiała z nimi walczyć.
- Dobrze – zgodził się mroczny książę. – Ale trzeba to zrobić jak najszybciej, bo atak nastąpi już we wtorek rano.
- Skąd znacie takie szczegóły? – zaciekawiła się.
- Mamy swoje metody – odparł tajemniczo. – Teraz trzeba połączyć nasz i wasz plan obrany zamku i dopracować bardzo dużo szczegółów. Wszystko trzeba zorganizować idealnie – powiedział Marco i bez pytania wyczarował sobie krzesło obok niej i usiadł na nim. To samo zrobił Potter. Profesor Diego od jakiegoś czasu wpatrywała się w Marco. W końcu olśniło ją.
- Ty jesteś Marco Malfoy! Wiedziałam, że skądś cię znam! – krzyknęła prawa ręka białej królowej.
- Zgadza się. Udawałem ucznia Hogwartu, aby mieć lepszy dostęp to informacji. Dziwię się, że wcześniej nie poznaliście mnie.
- Bije od ciebie zupełnie inna, potężniejsza aura – odpowiedział dyrektor.
- To pan potrafi ją wyczuć? – zdziwił się Harry.
- Tak, jestem w połowie białym  elfem. I jestem prawie pewny, że i ciebie gdzieś już widziałem.
- Niemożliwe – odparł Potter. – Musiał mnie pan z kimś pomylić. Pierwszy raz jestem dzisiaj na ziemi – skłamał gładko.
- Nieważne – mruknął książę. – Mamy dużo ważniejsze sprawy do omówienia. Najpierw trzeba by było…
Cztery bardzo długie godziny omawiali wszystkie szczegóły. Ustalili bardzo dokładne rozmieszczenie obrońców, a także ewakuację uczniów. Wiedzieli, że nie mogą sobie pozwolić na popełnienie jakiegokolwiek błędu. Srebrny Zakon był najgroźniejszym przeciwnikiem i to jego najbardziej się obawiali. Byli tak potężni, że znali podstawy mrocznej magii. A to oznaczało kłopoty. Dlatego musieli się dobrze zgrać. Uroczyste podpisanie pokoju miało nastąpić o północy, a przed tym ewakuacja uczniów.
Godzinę przed północą uczniowie znajdowali się już w pośpiesznie wyczarowanym, ogromnym budynku, jakieś 200 km od Hogwartu.

Pilnowała ich tam część kadry nauczycielskiej, a kilka Magów Mroku rzuciło silne zaklęcia ochronne. Dla pewności zostawili tam za karę ujawnionych (jako członkowie mrocznego bractwa) już bliźniaków i Nevilla, który miał na nich wszystkich mieć oko. Mimo, że ich najlepsi przyjaciele bardzo protestowali to książę i jego doradca byli nieugięci. W tym całym zamieszaniu profesor Dumbledore zapomniał tak jak i wszyscy o najważniejszym. Ich ukochany złoty chłopczyk gdzieś przepadł. Nikt nie widział go od szlabanu z profesor Diego, a tej także wyleciało to z głowy. To nie była zwyczajna amnezja. Ktoś zrobił to specjalnie. Ktoś, kto do perfekcji opanował sztukę mieszania się w ludzkie sprawy.
Tak, istota jak zwykle ingerowała. Ale to był dopiero początek zmienia przebiegu najbliższej przyszłości.

***

Wielka Sala w Hogwarcie na uroczystość zawarcia sojuszu dwóch potężnych bractw została pięknie przystrojona. Wszędzie wisiały białe i czarne wstęgi, a dookoła stały donice z kwiatami. Po lewej stronie na ławkach siedziała rada mrocznego bractwa, a po prawej pierwszy krąg światła czyli najważniejsi Madzy Światła. Na podwyższeniu jako zarówno pośrednik, świadek, jak i przewodniczący uroczystości stał Albus Dumbledore, a obok niego w uroczystych szatach dwaj władcy ze swoimi doradcami.
- Sophio Margarett Amando czy chcesz w imieniu całej społeczności Magów Światła zawrzeć sojusz z Mariuszem Wiktorem, przywódcą Bractwa Mrocznych Magów?
- Tak, chcę.
- Książę mroku, czy chcesz zawrzeć sojusz z królową Magów Światła i tym samym zawiązać wieź między magami światła i mroku?
- Tak, chcę.
Gdy oboje wypowiedzieli te słowa ich ręce połączyły kolorowe promienie i wszyscy obecni w Sali poczuli przyrost potężnej, starożytnej magii – spoiwa łączącego te dwa przeciwieństwa.
- Sojusz został uroczyście zawarty – oznajmił Albus i w tym momencie wybuchło zielone, oślepiające wszystkich światło.  
– Jeszcze tylko formalny dokument – powiedział przewodniczący ceremonii i podszedł do specjalnie przygotowanego stolika, gdzie stało pióro, pergamin, a także sztylet i pięć małych miseczek. Po chwili pod dokumentem widniało pięć podpisów, mieniących się na czerwono krwią:
  

Następnie Dumbledore skopiował dwa razy dokument dając go każdej ze stron, a oryginał zachował dla siebie.
- Dopóki władcy, podpisujący ten dokument żyją, sojusz jest zawiązany. Po śmierci obu z nich pakt ten przestaje obowiązywać.
Harry uśmiechnął się do stojącej naprzeciw niego Cassandry. Ich władcy byli nieśmiertelni i wszyscy o tym wiedzieli. Nie dało się, więc zerwać paktu, ani się wycofać. Zawsze już te potężne bractwa będą razem współpracować.
Nikt nie zwrócił uwagi na maleńką osę, która przez szparę w ścianie wyleciała z pomieszczenia. W Zakazanym Lesie owad ten zamienił się w uśmiechniętą złośliwie Ivonne Snape, która szybko się gdzieś teleportowała.